piątek, 27 grudnia 2013

Za jeden uśmiech

4.00 - telefon. Nasi goście są już na dworcu - mówi S. Maria. Wychodzę z łóżka i idę na podwórko. Razem z Siostrą oczekujemy dziewczynek, które spędzą w Mansie swoje wakacje. Pokoje już przygotowane. Roześmiane buźki naszych dziewczynek na pewno zadbają, żeby nasz dom zaczął tętnić życiem.

Nie wszystko jest takie kolorowe. Już nie wystarczy zadbać tylko o siebie, dlatego też już kilka razy udało nam się spóźnić na Mszę. Wybudzić wszystkich i "wygonić" z domu to dopiero wyczyn. W końcu to dorastające dziewczynki, jeszcze trzeba włosy poprawić i spódniczkę przekręcić...

W czwartek wyciecka do Samfii. Młodsze dziewczynki przeszczęśliwe. Przez cały nasz pobyt pluskają się w wodzie. Dwie starsze...wyglądają na znudzone.
- Idziemy popływać? - pytam
- nieee,
- a moze karty?
- nieee
- mamy jeszcze inne gry, wybierzcie coś - nie daję za wygraną.
Widzę kręcące się głowy i wzrok pytający:
- kiedy wracamy?
Dorastanie...

Mija kilka dni, czasem czuję się zmęczona tą wizytą. Nieustający bałagan, światło nie zgaszone, kurki odkręcone, mokre ubrania na podłodze, połamana gitara. Jakie jeszcze zniszczenia nas czekają. Ręcę i głowa opadają w dół. Ile razy trzeba powtórzyć.... 

Ale za chwilę nadchodzi chwila refleksji. Warto, te dziewczynki potrzebują nas w tym momencie. Potrzebują naszej rozmowy, przytulenia, wieczornych wygłupów, przeczytanej historii przed snem, wspólnej modlitwy. Potrzebują nas, tak jak i my potrzebujemy ich.

W mojej głowie od kilku lat istnieje pomysł stworzenia rodziny zastępczej, czy adopcyjnej. Prosz bardzo, Pan Bóg postanowił spełnić kolejne moje marzenie. Teraz, na kilka dni jesteśmy taką, prawie rodziną zastępczą.

Przypadek, czy kolejny z cudów Pana Boga?

dla jednego przytulenia i uśmiechu warto powtórzyć nawet 20 razy 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Z Aniołem za rękę


"NIe lękaj się bo Ja jestem z tobą"

Piątek - coś niedobrego dzieje się z moim zębem. Zaczyna się niepokojąco ruszać... Niestety to moja koronka. Problem z tym zębem mam od 20 lat. Wtedy to podczas zabawy wybiłam stałego zęba. Zawsze przysparzał mi on dużo kłopotów i tego też się obawiałam tutaj. Stało się.
Czuję jak komórki nerwowe w mojej głowie zaczynają pracować. Pojawia się myśl. Doktor Bogdan - dzwonię i proszę o pomoc. Doktor szybko reaguje i każe mi przyjechać do szpitala. Pożyczam od Siostry samochód, zabieram ze sobą Gosią i jedziemy.
Na miejscu spotykamy naszego przyjaciela z Ukrainy - doktora Bogdana i podążamy w kierunku gabinetu. Stomatolog powinien zacząć pracę o 15.00. Czekamy ok 45 minut. Zjawia się oczekiwany lekarz....., nie wyglada najlepiej, chyba przecholował z alkoholem. Decydujemy się na powrót do domu. Muszę poczekać do poniedziałku. No cóż....w końcu jestem w Afryce.

Kolejny dzień - przed nami próba chóru. Oczywiście powinna zacząć się o 14, ale po przebytych doświadczeniach wyruszamy z domu po 15.00.  Na miejscu przywitały nas 3 osoby, więc i tak swoje musimy odczekać. W czasie śpiewania widzimy, że niebo robi się coraz ciemniejsze i zaraz spadnie deszcz. Kończymy ostatnią piosenkę, pakujemy śpiewniki. Jeszcze modlitwa i wychodzimy. Jednak nie udało się zdążyć przed deszczem. Woda zaczęła spływać z nieba jak rwąca rzeka. Zaczynam biec. Siostra i Gosia zostały pod dachem z nadzieją, że deszcz będzie słabszy. Dobiegam do domu. Z ubrań mogę wyciskać wiadra wody. Wpadam do Siostry po kluczyki od samochodu.
- Jadę po dziewczyny! krzyczę.
- Kto otworzy Ci bramę? - pyta siostra.
- Ja! i tak jestem cała mokra.

Wyjeżdżam z podwórka. Deszcz jest tak silny, że wycieraczki nie nadążają zbierać wylewającej się na szybę wody. Praktycznie nic nie widzę. Dobrze, że znam drogę na pamięć. Dojeżdżam pod szkołę. Nie widzę nikogo.
Czuję jak samochód zjedża w grząski teren. Próbuję wyjechać, ale koła kręcą się w kółko, a samochód stoi w miejscu. Deszcz nie przestaje padać. Wysiadam, próbuję podłożyć coś pod koła. Niestety wpadły zbyt głęboko. Dzwonię do Gosi:
- Gdzie jesteście? przyjechałam po Was i...zakopałam się - oznajmiam
- Widziałyśmy Cię, machałyśmy, ale przejechałaś. Zaraz do Ciebie przyjdę - odpowiada Gosia śmiejąc się do słuchawki.
W oczekiwaniu jeszcze raz próbuję wyjechać, niestety pogrążam się jeszcze bardziej.

Po chwili widzę w lusterku czerwonego "krasnala" zmierzającego w moją stronę. To Gosia w gumowcach i czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym idzie mi z pomocą. Podkładamy pod koła kamienie, deski, ale jest zbyt grząsko. Samochód się nie rusza. Nic nie zrobimy. Postanawiamy wracać do domu.
Przemoczona wchodzę do Siostry. Ona śmiejąc się spogląda na mnie i troskliwym głosem mówi idź się przebierz. Bierzemy ciepły prysznic i rozwieszamy mokre ubrania. Po chwili dzwoni telefon. To S. Maria:
- Gdzie jesteście? Czekamy na was!

No tak. Przecież na dziś wieczór zaplanowałyśmy karciany rewanż. Poprzedniego wieczoru wygrałyśmy z Siostrami, więc chcą się odegrać.

Przygotowujemy kolację, zasiadamy do stołu. Analizuję ostatnie wydarzenia. Najpierw problem z zębem, potem samochód (a w między czasie poślizgnęłam się na kamieniu i starłam sobie rękę). Czyżby jakiś pech? Nie! Szczęściara ze mnie. Ząb mógł mnie boleć, a tu tylko problem z koronką - na szczęście masa mocująca przydaje się nawet do zębów. Przewracając się mogłam skręcić lub złamać nogę, a nic mi się nie stało! No i samochód - mogłam się gdzieś rozbić, wpaść w dziurę, przebić oponę, a przecież tylko się zakopałam. Mój Anioł Stróż cały czas jest przy mnie! Trzyma mnie mocno za rękę i prowadzi.

Po kolacji rozpoczynamy grę, dziś na wygranych czeka czekolada. Canasta to ostatnio nasza ulubiona gra. Tym razem wygrywają Siostry.

Zegar wskazuje 22.00 - czas kończyć. Od śmiechu bolą nas już brzuchy. Pora na odpoczynek. Jutro święto - Niedziela Chrystusa Króla.


P.S. 1 Samochód udało nam sie odkopać w niedzielę. Ja i Gosia tworzymy zgrany zespół. Ja wpadam w tarapaty - Gosia pomaga mi się z nich wydostać. Dobrze też, że mamy ze sobą Wszystkich Świętych. Po drodze wzywałyśmy ich pomocy. I pomogli. Udało nam się odkopać samochód i odstawić go na podwórko.

Udało się - samochód odkopany :D


P.S. 2 W poniedziałek odwiedziłam Zambijskiego stomatologa. Na szczęście pomógł mi. Teraz znów wszystko jest w porządku. Znów mogę się uśmiechać :)




wtorek, 12 listopada 2013

Biało - czerwony dzień w Zambii

Poniedziałek. 11 listopada. Wyjątkowo budzik dzwoni pół godziny później. Dziś Msza Św. będzie dopiero wieczorem. Wychodzę z łóżka, spoglądam na czerwoną datę w kalendarzu. Rocznica Odzyskania Niepodległości przez Polskę. Za oknem widzę biało - czerwoną flagę, która rozpoczęła swój taniec z wiatrem. Rozmyślam przez chwilę...jestem Polką i jestem z tego dumna!

"...czerwień to miłość, biel - serce czyste. Piękne są nasze barwy ojczyste"


Bardzo szybko przed naszymi drzwiami zbierają się dzieci. Zastanawiają dlaczego na wietrze powiewa kawałek dwukolorowego materiału. Szybko wyjmuję z szafy ubrania z czerwono-białymi akcentami, na twarzy maluję biało-czerwony prostokąt i wychodzę do dzieciaków. Dziś poza świętem Polski czeka ich jeszcze jedna niespodzianka.
Drzwi garażu nadal są zamknięte, czekamy na Siostry. W tym czasie maluję dzieciom na twarzach Polską flagę. Nikt nie kryje zadowolenia.


Malowanie twarzy :)

Pojawiają się Siostry. Nastała oczekiwana chwila, otwieramy nasz "Uniwersytet". Siostra Maria biegnie z biało-czerwoną wstążką. Wraz z Gosią przecinamy ją i wchodzimy do środka.


....czas dla fotoreporterów ;)

Dzieciaki biją brawo i krzyczą z radości. Garaż wygląda zupełnie inaczej niż 2 dni wcześniej. Na głównej ścianie widnieje duży napis "Salesian Mansa University". Obok wisi brązowy Krzyż i mapa świata. Po przeciwnej stronie tablica i flaga Zambii. W różnych miejscach biało-czerwone balony.
Dziś w naszym Uniwersytecie nie ma zwyczajnych zajęć. Matematykę i język angielski zastąpiła krótka lekcja historii i tańce.


"Salesian Mansa University"

Przed garażem ustawiają się pary, jedna za drugą. Poloneza czas zacząć. "One, to, tree; one, two, tree... " Licząc podążamy przed siebie, robimy tunel, znów para za parą i na zakończenie koło. Wszystkim należą się brawa. Pierwszy Polonez zatańczony. Radość i tańce trwają przez kolejne 3 godziny. Niestety czas biegnie nieubłaganie szybko i trzeba się rozstać. Kolejne obowiązki nas wzywają. Do zobaczenia popołudniu w oratorium.


no to sobie potańczymy!

Tak, jak każdego dnia o 13.00 idziemy z Gosią na obiad. Wchodzimy do jadalni, a tam pięknie nakryty stół z biało - czerwonymi akcentami, na ścianach serpentyny i balony. Nie spodziewałyśmy się takiego obiadu. Siostry witają nas i oznajmiają, że to początek naszego świętowania, bo zapraszają nas dziś na wspólną kolację.

Po obiedzie szybko podążamy do oratorium, nie mamy dużo czasu. Jeszcze ostatnie przygotowania. Dziś również dla dzieci z oratorium mamy niespodziankę. Po chwili swobodnej zabawy, rozpoczynamy poszukiwanie skarbu. Dzieci dzielą się na dwie grupy i szukają kolejnych wskazówek. Okazuje się, że nie jest to wcale łatwe. Ale w końcu udaje się dojść do celu. Ostatni etap zaplanowany jest przed naszym "Uniwersytetem". Tam, na wszystkich czeka Gosia, ma jeszcze kilka zadań do wykonania. Po nich wchodzimy do środka, żeby z pomocą komputera poznać Polskę. Oglądamy zdjęcia, podziwiamy piękno Polskiego kraju, poznajemy stolicę Polski - Warszawę i miasto pielgrzymów - Częstochowę.
Po prezentacji śpiewamy piosenkę w języku polskim. Syczące głoski sprawiają wszystkim wiele radości.
Na zakończenie, tak jak pielgrzymi zmierzamy do figury Maryi i odmawiamy dziesiątkę różańca w różnych językach. Modlimy się w jęz. icibemba, angielskim i polskim. Przed wyjściem rozdajemy dzieciakom lizaki. Spotkamy się jutro. Dziś nie przedłużamy naszych rozmów, bo przed nami jeszcze główne wydarzenie dnia - Msza Św.


Poszukiwanie skarbów

Dziś jest poniedziałek, więc Msza Św. jest w kaplicy u Księży. Tam kolejna niespodzianka! Ksiądz Bosco (Zambijczyk), który często zaskakuje nas nowymi polskimi słowami, przed ołtarzem rozwiesił biało - czerwony materiał z orłem i napisem POLSKA. Obok postawił dwie małe flagi: jedna biało- czerwona flaga Polski, druga biało- niebieska flaga Maryjna z Jasną Górą i Czarną Madonną.
Dzisiejsza Msza Św. odprawiona zostanie szczególnie w intencji Polaków. Na rozpoczęcie krótko prezentujemy symbole naszego kraju, a na zakończenie śpiewamy z Rotę. Jest to jedna z moich ulubionych pieśni patriotycznych.

Po Mszy zmierzamy do Sióstr. Najpierw kolacja, potem siostry tanecznym krokiem i ze śpiewem na ustach wnoszą ciasto z biało - czerwonym napisem Happy Independence Day. Uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Śpiewamy hymn narodowy.
Teraz czas na krótką historię naszego kraju i odrobinę polskiej muzyki. Na zakończenie dnia wraz z Siostrą Przełożoną tańczymy oberka.
To moje najwspanialsze Święto Niepodległości.

Dziękuję Ci Panie Boże za to, że jestem Polką i dziękuję Ci za moją Zambijską rodzinę.











wtorek, 5 listopada 2013

Dwa miesiące w Mansie

Dwa miesiące. Już?!... A może dopiero?
O tym, że już minęły przypomniał mi Duch Św. podczas lunchu. Olśniło mnie, że dziś powinniśmy się stawić po kolejny stempelek w naszym paszporcie. Oczywiście naszych work-permitów jeszcze nie ma. Tutaj nikt się nie spieszy. Ciekawe, czy w ogóle zdążę je zobaczyć w czasie mojego pobytu w Mansie. Na szczęście, tym razem Pani w urzędzie była bardzo miła i przybiła stempelek na kolejne 3 miesiące :)
Ile rzeczy wydarzyło się w tym czasie, ile rozmów, ile spotkań...

5 października. Ponieważ jestem nauczycielem wspomnę, że ten dzień jest w Zambii Dniem Nauczyciela. W tym roku dzień ten wypadł w sobotę, więc święto zostało przeniesione na piątek. Szkoły tego dnia są zamknięte, a nauczyciele świętują. Mam wrażenie, że w Zambii zawód nauczyciela znaczy o wiele więcej niż w Polsce.

18-19 października. Wyjazd integracyjny z nauczycielami pracującymi w przedszkolu i szkole Don Bosco. Odwiedziliśmy Lufubu i wodospady Ntumbachushi. Głównym punktem programu była wizyta u króla. Król swoją posiadłość ma w Kazembe. Umówieni byliśmy na 9.00, jednak... "szczęśliwi czasu nie liczą". Do pałacu, który okazał się zwyczajnym domem weszliśmy po 10.00. Jeden z nauczycieli kilka razy tłumaczył nam jak mamy się zachować: kiedy wstać, kiedy uklęknąć, a kiedy usiąść. No i oczywiście potrójne klaśnięce, wszyscy razem i trzy razy. Nie spodziewałam się, że to takie trudne. Po wyjściu okazało się, że moje ułożenie rąk podczas klaskania było niepoprawne. Tutaj nawet klaskania trzeba się nauczyć.

piękny wodospad Ntumbachushi


 20 października. Mecz piłki nożnej. Oglądanie meczu na żywo to zupełnie inne emocje niż wpatrywanie się w monitor telewizora. Tym bardziej jak gra drużyna Don Bosco :) (Oczywiście tutaj mecze są bardzo często. Tego dnia po raz pierwszy oglądałam mecz siedząc na trybunach.)

 zaczęłam nawet być kibicem piłki nożnej


zadowolone dzieciaki wbiegają na boisko, by uczcić strzelonego gola :)


22 października. Wspomnienie bł. Jana Pawła II. Niestety nie wszyscy w Mansie znają Papieża - Polaka. W związku z tym, że jest to dla mnie bardzo ważna postać, postanowiłam wykonać prezentację.W niej zawarłam krótki życiorys Karola Wojtyły. Na początek wyświetliłam ją u Sióstr, potem w szkole krawieckiej i w oratorium. Mam nadzieję, że dla niektórych postać Jana Pawła II stała się bliższa.

23 października - wycieczka z dzieciakami z przedszkola do Lufubu.

24 października - Zambijczycy świętują 49 rocznicę odzyskania niepodległości. Jest to dzień wolny od pracy. Wraz z Zambijczykami cieszymy się z ich wolności. W oratorium świętowanie przenieśliśmy na kolejny dzień. Najpierw dziewczynki, tzw mażoretki, przygotowały taniec wykorzystując do tego zebrane wcześniej kije. Po wspaniałym występie chłopcy przedstawili dramę. W niej pokazali walkę Zambijczyków o wolność. Jeden z liderów opowiedział o symbolice flagi zambijskiej.
Na zakończenie wspólnie bawiliśmy się przy zambijskiej muzyce. Dzieci były zachwycone :)

"wykład" dotyczący symboliki flagi zambijskiej


1 listopada - Wszystkich Świętych. W Polsce wszyscy spędzają czas na cmentarzach, zapalają znicze, wspominają zmarłych. W Zambii natomiast jest to normalny dzień pracy. Postanowiłyśmy jednak z Siostrami uczcić ten dzień. Zaproponowałam, żeby każdy przygotował krótką historię dotyczącą jednego świętego. Podczas kolacji wysłuchaliśmy przeróżnych, bardzo ciekawych życiorysów. Poznaliśmy święte dzieci, siostry zakonne, matki. Dzień zakończyliśmy wspólną grą w Uno i porcją orzeźwiających lodów.








sobota, 2 listopada 2013

Jak ryba w wodzie

W tym roku dzień zaduszny jest inny niż zwykle. Najpierw poranna Msza Św. z modlitwą za zmarłych, a potem wyczekiwany przez wszystkich wyjazd. Wraz z 90 dzieciaków wyruszyliśmy na plażę do Samfii. Poniżej krótka foto-relacja :)
 
Jak to w Afryce bywa, kto przyszedł na czas musiał odczekać kilka godzin.
Bo przecież jak umawiamy się na 7 to znaczy, że wyjedziemy o 10.00

Rodzinne zdjęcie przed wyjazdem.

W końcu nadszedł czas wyjazdu. Część dzieci wsiada na przyczepę....

...część do busa Don Boso.

A na plaży już tylko zabawa.

Jedyne powiązanie z dzisiejszym świętem ;)

Czas przygotować obiad... Ciekawe jak smakuje Musungu bele....

Na obiad będzie oczywiście Nshima....ugotowana w wodzie z jeziora.

Gotowanie w takim garze to nie prosta sprawa.
Łyżka okazała się za mała, więc użyliśmy wiosła. Leżało jakieś przy brzegu.

Panie, a za czym kolejka ta stoi...

Lunch na plaży - niezapomniane chwile.
Jeszcze trochę popływamy!

Czy z takich włosów uda się zrobić warkoczyki?

Po całym dniu w wodzie dobrze się śpi :)

Dziękujemy Ci Panie Jezu za ten wspaniały dzień.





czwartek, 31 października 2013

Codzienna niecodzienność

Październik - miesiąc poświęcony Matce Bożej i modlitwie różańcowej.
Maryja towarzyszyła mi każdego dnia w Polsce, jest również ze mną w tutaj, Zambii. Różaniec natomiast jest moją bronią w walce z szatanem.
Pierwszą modlitwą jakiej nauczyłam się na pamięć w języku icibemba jest właśnie "Zdrowaś Maryjo". Towarzyszy mi ona każdego dnia w oratorium. W tym szczególnym miesiącu również w kościele. Przez cały miesiąc po każdej Mszy Św. odmawialiśmy jedną tajemnicę różańca.

Dziś ostatni dzień miesiąca różańca św. W oratorium zbierają się dzieciaki. Jedne grają w gry planszowe, inne kopią piłkę. Czas zabawy kończy się troszkę wcześniej niż zwykle. Dlaczego...
Idziemy pod figurę Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Na niebie zbierają się granatowe chmury, wiatr wieje z coraz większą siłą. Co kilka minut rozlega się huk grzmotu. Zbliża się burza. Nikt jednak nie ucieka do domu. Każdy znajduje dla siebie wygodne miejsce u stóp ukochanej Matki. Z Nią zawsze jest bezpiecznie. Zaczynamy odmawiać różaniec. Po każdej tajemnicy śpiewamy krótką pieśń ku czci Maryi.

"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie" Łk.18,16

Modlitwa dobiega końca, burza postanowiła przejść bokiem.

31 października - dzień zwyczajny, jak każdy inny. Jednak wspólna modlitwa przy figurze naszej Matki uczyniła go wyjątkowym. 

piątek, 25 października 2013

Wesoły autobus

Środa, 6.15 - wyglądam przez okno. Na podwórku czeka już bus z napisem Don Bosko. Za busem przyczepka.W pobliżu zaczynają zbierać się dzieci z rodzicami. Dziś nie obowiązuje mundurek. Dzieci ubrane są bardzo kolorowo, jedne mają na sobie sportowe ubranie, inne eleganckie suknie. Za chwilę przedszkolaki wyruszą na pierwszą w tym roku wycieczkę.


Księżniczka na farmie
Wychodzę z domu, nauczycielki pakują już jedzenie na przyczepkę, zabieramy również piłki, megafon. Wszystko się przyda.
50 dzieciaków zaczyna wsiadać do busa, za nimi 11 nauczycielek, kierowca i 2 chłopaków (nie wiem w jakim celu jadą z nami...Może po prostu chcą się dostać do Lufubu?).
W busie siedzących miejsc jest trochę ponad 25, ale to w niczym nie przeszkadza. W 4 osobowym rzędzie siedzi 9 dzieci i nauczyciel :) Czujemy się jak sardynki w puszce... chociaż... chyba sardynki mają luźniej, bo w polskich puszkach więcej sosu niż wkładu ;)


Czarno-białe sardynki w drodze do Lufubu
Na początek modlitwa i wyjeżdżamy. Przed nami około 170 km. Śpiewamy piosenki - głównie po angielsku. W przedszkolu dzieci nie powinny używać chibemba.
Po drodze zatrzymujemy się przy markecie (market to coś w stylu naszego targu). Do okna podbiegają kobiety z mango, trzciną cukrową, bananami, czy smażoną kukurydzą. Nie trzeba wysiadać z busa żeby zrobić zakupy. Kobiety przekrzykują się, przebiegają z okna do okna, czasem obniżają ceny. W ten sposób zarabiają na życie. Robimy szybkie zakupy i jedziemy dalej.


Chodzący market

Czas mija szybko. Dojeżdżamy do Lufubu. Na początku toaleta i śniadanie. Potem główny punkt programu - idziemy zwiedzać farmę.
Odwiedzamy kurnik. Każdemu dziecku robię indywidualne zdjęcie z kurami. Mimo mojego niezadowolenia ptactwo dziobie mnie w stopy. Przechodzimy dalej,oglądamy kurczaki, białe kury, tzw. bojlery, potem świnki i krowy.


Oglądamy krowy pasące się pod palmami

Wszędzie robimy zdjęcia. Kolejny punkt programu - obora. Dzieciaki dowiadują się skąd się bierze mleko. Przyglądamy się jak wygląda dojenie krów. Za moment każdy będzie mógł spróbować. Wcześniej jednak koniecznie trzeba umyć ręce. Przed dwiema krowami ustawia się długa kolejka. Z pomocą dwóch pań dzieci pojedynczo starają się wydobyć kilka kropel mleka do wiadra. Nie trzeba długo czekać, żeby stwierdzić, że nie jest to łatwe zadanie.

Po długim, ekscytującym spacerze po farmie wracamy na obiad. Oczywiście czeka na nas nshima. Na dodatek smażona kiełbasa i kapusta z pomidorami. Ja do nshimy dodaję troszkę soli, smakuje lepiej.


Nshima najlepiej smakuje jedzona własnymi paluszkami

Po obiedzie krótki odpoczynek. Jeszcze jeden spacer po farmie i czas wracać do domu. Przed nami długa droga, a rodzice czekają.
W drodze powrotnej śpiewamy kilka piosenek, po czym niespodziewanie nastaje cisza. Czuję jak moje spodnie i bluzka przyklejają się do ciała, jest niesamowicie gorąco. Na moich kolanach śpią przytulone dwie dziewczynki, trzecia opiera się o moje plecy. Pozostałe leżą ścisło obok siebie i też śpią. Ścisk nikomu już nie przeszkadza. Zmęczenie wygrywa. Moje oczy również się zamykają.


Ciekawe pozycje podczas snu

Po 19.00 dojeżdżamy do Mansy. Budzimy się wcześniej, żeby z rozśpiewanymi buziami przywitać rodziców. Śpiewamy: "Mummy and daddy I love you...." Z uśmiechami na twarzach wjeżdżamy na podwórko. Dziękujemy Panu Jezusowi za dobry dzień i bezpieczną podróż. Wysiadamy. Dzieciaki wracają z rodzicami do domów. My szybko sprzątamy busa i żegnamy się ze wszystkimi.
To był udany dzień.


Pozdrawiamy z Lufubu :)




czwartek, 17 października 2013

Któż inny by pamiętał...

Kiedyś miałam marzenie. Mieć dużą rodzinę, zamieszkać na wsi, i jeździć Nissanem Navarą. Takie marzenia nastoletniej dziewczyny.

Minęły lata. Przyjechałam do Mansy. Jest to miasteczko w Zambii, jednak czuję się jakbym mieszkała na wsi. Dzieciaki, które każdego dnia spotykam stały się moją rodziną. A ja zaczęłam być kierowcą kiedyś jeszcze białego, teraz przykrytego kurzem Nissana. Może nie jest to Navara, ale samochód duży i z przyczepą...Ale ten Pan Bóg jest pamiętliwy :) Nawet takie przyziemne marzenia spełnia.
Zawsze jednak robi to w swoim czasie! Chyba lubi sprawiać niespodzianki.

Wyjeżdżam na drogę, w głowie jedna myśl: "Pamiętaj, w Zambii jeździ się lewą stroną." Generalnie wszystko idzie płynnie, problem mam tylko z kierunkowskazem, zamiast niego włączam wycieraczki.Razem z siostrą mamy z tego powodu wielki ubaw. Za chwilę słyszę wyrywający się z gardła jak strzała głos siostry: "Be careful! Humps!" Hamuję w ostatnim momencie. Wolno przejeżdżam przez niewidoczny, bo w kolorze asfaltu garb. Kto by pomyślał, że garby spowalniające ruch można oznaczyć znakami, lub pomalować na jakiś widoczny kolor.
Kierowco, masz zapamiętać gdzie one są i koniec! A najlepiej, za bardzo się nie rozpędzaj, bo na drodze rządzą piesi. Chodzą w każdą stronę, nie zważając na nic. Dobrze, że jest widno, to są widoczni, bo po zmroku zlewają się z wszędzie panującą ciemnością.

Przy okazji mam szkołę wolniejszej jazdy samochodem. "Humpsy" nie pozwalają się rozpędzić. Może po powrocie do Polski nie będę dostawała zdjęć z napisem: "mandat za przekroczenie prędkości" ;)

piątek, 11 października 2013

Miesiąc w Mansie

Pierwszy miesiąc naszej misji już minął. Nadszedł czas na krótkie podsumowanie.

Dni mijają bardzo szybko. Pracy dużo, w ciągu dnia każda godzina wypełniona. Pod koniec tygodnia na mojej twarzy pojawia się zmęczenie. Uśmiech i radość są jednak dużo silniejsze. Nie dają się wyprosić.

Bo nauka to potęgi klucz

W ciągu tygodnia dużo czasu spędzamy w szkole garażowej. Teraz na prawdę jest ona garażowa, bo przenieśliśmy się  z altanki do garażu. Jest to duże ułatwienie, szczególnie wtedy jak wieje silny wiatr. Zbliża się również pora deszczowa, więc dach nad głową się przyda.
Praca ta daje dużo satysfakcji, ale nie jest łatwa. Dzieciaki są na bardzo różnym poziomie, część z nich pojawia się w szkole tylko kilka razy w tygodniu. Robimy jednak wszystko, żeby od stycznia mogli rozpocząć naukę w normalnej szkole. Wówczas do nas przyjdą kolejni uczniowie :)

Boso i w sandałach

Oratorium. Zaczynamy o 14.00. Słońce praży, obiad zjedzony. Czuję, że jak usiądę to zasnę. Wychodzę za furtkę, chłopcy zapraszają do wspólnej gry. Czemu nie? Co prawda w Polsce nie zdarzyło mi się grać w piłkę nożną, ale przecież człowiek się zmienia.

Może tym razem trafię nogą w piłkę?

Wchodzę na boisko, biegnę. Widzę jak piłka zbliża się do mojej nogi. Kopię, ale... no cóż, może następnym razem się uda. Teraz znów piłka przeleciała obok. Dobrze, że nie podeptałam nikogo. Nie jest to łatwe. Ja na stopach mam sandały, pozostali gracze nie korzystają z tego typu udogodnień. Boso jest najlepiej. Nawet jak ktoś ma buty, to przed meczem zostawia je pod drzewem, mówiąc: "Dla nas tak jest wygodniej".

Po meczu - do zdjęcia każdy chce zapozować

Piękna nasza Polska cała....i Zambia też

Dzięki siostrom udało mi się odwiedzić kilka pięknych miejsc w okolicy. Jezioro w Samfya. Plaża, woda, grill i pogaduchy z siostrami. Świetny czas budujący naszą wspólnotę.
Woda miejscami spieniona  od mydlin. Tutejsi mieszkańcy wykorzystują jezioro do prania swoich ubrań.

Pranie w jeziorze

Jak biały człowiek pojawia się na horyzoncie z okolicy zbiegają się dzieciaki. Gramy w piłkę. Wszyscy są szczęśliwi.

Mijamy dużo pięknych miejsc

Kolejny tydzień - wycieczka nad pobliski wodospad. Szum wody uderzającej o tafle wody kilka metrów niżej. Rzeka wijąca się między różnej wielkości kamieniami. Pan Bóg zrobił nam cudowny prezent stwarzając tak piękny świat.

Pobliskie wodospady

Zaczęłam się zastanawiać, czy wystarczająco często jestem Mu za to wdzięczna.

Polacy i Ukraińcy w Zambii

Udało już mi się skorzystać z tutejszej opieki medycznej. W ostatnim czasie na mojej twarzy pojawiło się coś dziwnego. Często miałam problemy skórne, ale nigdy nie pojawiło mi się nic tego typu. Gdy czerwona obręcz na lewym policzku zaczęła się powiększać siostra zaproponowała wizytę u lekarza. Okazało się, że jest to doktor z Ukrainy. Nie jest On co prawda dermatologiem, ale dał mi maść i jakiś płyn, który okazał się gencjaną. Po powrocie do domu uśmiechnęłam się do siebie i wymalowałam sobie dużą fioletową kropkę :) Może zadziała? Pamiętam jak w dzieciństwie mama smarowała mi twarz fioletem. Wyglądam tak samo, tylko teraz jestem muchomorkiem z jedna kropką.

Spotkanie z Przebaczeniem

Po pierwszym miesiącu udało mi się również udać do spowiedzi. Miałam ogromne szczęście wyspowiadać się w języku ojczystym. Ksiądz - Polak jadąc z Lufubu do Lusaki zatrzymał się u nas na śniadanie. Dzięki łasce odpuszczania grzechów jaką ma kapłan mogłam przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania. Moja radość wzrosła. Pan Jezus odpuścił mi wszystkie moje przewinienia. Spotkał mnie kolejny cud :)

Ale to już było

Zaczął się kolejny już weekend. Pranie porośniętych kurzem ubrań, sprzątanie domku, próba chóru, niedzielny odpoczynek. A potem kolejne dni pracy na mojej misyjnej drodze. Po ludzku, życie coraz bardziej monotonne. U Boga jednak nie ma monotonii, dlatego też spoglądając codziennie na hostię wiem, że każdy dzień ma dla mnie nową niespodziankę.
Panie Jezu co dziś dla mnie przygotowałeś?

Tam gdzie Musungu - tam też dzieci








piątek, 4 października 2013

Jaki jest Twój znak?

Wrzesień 2012. Pierwszy weekendowy zjazd w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Niedziela. Przed wyjazdem do domu błogosławieństwo. Nie tylko Księża błogosławią, ale też uczestnicy. Ludzie podają sobie ręce, ściskają się, oraz na czole kreślą znak krzyża.

Kolejne spotkanie. Jeden z wolontariuszy pisze w swoim liście, że błogosławi dzieci, nazywa to błogosławieństwo "pocałunkiem Pana Boga".

Marzec 2013. Do mojej parafii przyjeżdża biskup. Podchodzę do Niego, żeby mu podziękować. Biskup kreśli na moim czole znak krzyża i błogosławi mi.

Za każdym razem czuję jakby Pan Bóg przytulał mnie do swojego serca i mówił "Kocham Cię". Staję się wówczas bezbronnym dzieckiem w ramionach Taty. Tutaj zawsze jest bezpiecznie. 

Wrzesień 2013. Oratorium w Mansie. Dzieciaki grają w piłkę, raniąc sobie sobie stopy o korzenie drzew. Poznają historie świętych, uczą się robić bransoletki,różańce, opaski na drutach.

Dwa druty i trochę włóczki....


Rozmowy, krzyki, tańce, śpiewy, zabawy. Na zakończenie uśmiech i uścisk dłoni... oraz błogosławieństwo. Kciukiem prawej dłoni kreślę znak krzyża na czole i uśmiecham się: "Pan Bóg Cię kocha".

Znak krzyża. Niewielki, ale WIELKI symbol. Krzyż nakreślony na czole, krzyż zawieszony na szyi, znak krzyża na początku i na końcu każdej Eucharystii, krzyż w moim pokoju w Mansie, krzyż niesiony przez Jezusa. Każdy z nich inny, ale ten sam, bo Chrystusowy.

Spod jakiego jestem znaku? Spod znaku krzyża!

Krzyż na ścianie, w moim pokoju.





wtorek, 1 października 2013

Troszkę nauki, troszkę humoru

Gorące słońce wylewa na nas swój żar. Tym razem zamiast piłki i skakanki spora grupa dzieci wybrała słuchanie i oglądanie książek. W ten sposób razem uczymy się języka angielskiego.
Spoglądam na obrazek i pytam kto to jest. Słyszę odpowiedź: "Mother and father". Zaczynamy  rozmowę o różnych członkach rodziny. Staramy się zapamiętywać nowe słowa w języku angielkim. Oczywiście nie tylko. Moim zadaniem jest zapamiętać te słowa w języku bemba. Dzieciaki krzyczą do mnie: "Speak in bemba. No English".

może poczytamy...

Za chwilę słyszę głos chłopca. Bambuia! You are Bambuia - krzyczy rozkładając ręce. "You are fat" - dodaje. Zaczynam się śmiać. No tak, do najszczuplejszych to ja przecież nie należę. Podbiega, łapie mnie za szyję i wskakuje na plecy. "Ok., I am Bambuia, but you are my bashikulu". Wszyscy się śmieją, ja również. Jeden ze starszych chłopców pyta się, czy mi to nie przeszkadza. Oczywiście, że nie! Lubię jak wokół mnie panuje radość.
A kompleksy związane z wyglądem... już dawno o nich zapomniałam :)
Bambuia i Bashikulu ;)

czwartek, 19 września 2013

I can do it!

"Give me your shoes". "Give me your bag". "Give me...". Każdego dnia co najmniej raz słyszę te słowa. W końcu jestem biała, czyli wszystko mam. Mam ubranie , pieniądze, pełny brzuch. Mam umiejętności potrzebne do tego, żeby mieć. Niestety, tutaj jest inaczej. Umiejętności oczywiście można nabyć. Trudniej jest zmienić myślenie. Zamienić słowa "Give me", na "I can do it".

W Polsce promuję homeschooling. Tutaj, nie koniecznie. Widzę, że w Zambii szkoła jest bardzo potrzebna. Jednak nie każdy może do niej chodzić. Co zrobić z tymi, którzy nie mogą, a chcą się uczyć? Można otworzyć "szkołę garażową"!


nasza szkółka podwórkowo - garażowa 
U nas taka szkoła już jest, a my w niej pracujemy. Pomagamy dzieciakom zdobywać nowe umiejętności. Szyjemy, szydełkujemy, robimy bransoletki i różańce. Jeszcze się tego wszystkiego uczymy. Wierzymy jednak, że pewnego dnia dzieci będą mogły sprzedać własnoręcznie wykonane wyroby. Będą mogły zarobić pieniądze!
chłopcy również uczą się szyć

Zajęcia rozpoczynamy od modlitwy. Po niej, do dzieła! Szyjemy. Najpierw trzeba nawlec nitkę, a ona jest bardzo oporna, nie chce przejść przez małe oczko igły. Po kilku próbach zmniejsza swój opór i przechodzi. Nie było łatwo, ale ćwiczenie czyni mistrza. Potem supełek i pierwsze przebicie materiału igłą. Za chwilę kolejny problem. Rozbrykane nitki plączą się i tworzą ogromną płątaninę. Konieczna jest monotonna praca, żeby stały się bardziej posłuszne.


cierpliwość to przydatna cecha
Musisz zacząć od nowa - rozbrzmiewa mój głos. Na twarzy pojawia się skwaszona mina, ale cóż zrobić, zaczynamy od początku. W końcu się udało. Piórnik gotowy! Może znajdzie się jakiś ołówek lub długopis, żeby go do niego schować... Jeśli nie, to kawałek zszytego materiału znajdzie inne zastosowanie. Przecież to może być krawat! :)



piórnik prawie gotowy
  

poniedziałek, 16 września 2013

Codzienność, czy kolejny cud?

Słońce. Towarzyszy mi każdego dnia. Gdy zaspana zmierzam w kierunku Kościoła na Mszę Świętą ono rozpoczyna swoją wędrówkę. Jeszcze nie pewne, z zaczerwienioną buzią podąża swoją drogą. Niby codziennie tą samą, a jednak zupełnie inną. Jego pierwsze promienie sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zadomawia się bardzo szybko. Chyba czuje się ze mną dobrze, bo nie chce mnie opuścić. :)

nad budynkiem Kościoła wschodzi przepiękne słońce


Za kilka chwil wita mnie kolejne Słońce - jest Nim sam Jezus ukryty w Eucharystii. Teraz uśmiecha się również moja dusza. Nie jestem sama. Wiem z Kim i dla Kogo tu przyjechałam. Wszystkie radości i trudności dzisiejszego dnia powierzam Jemu. Rodzina, przyjaciele, misjonarze, wszystkie Zambijskie dzieci które spotykam, są pod Jego szczególną opieką.

Po 12 godzinach, lekko zmęczona podążam w kierunku mojego domku. Na drzwiach nadal widnieje napis "Welcome", natomiast za szarym murem chowa się wycieńczone całodzienną pracą Słońce. Za kilka chwil zrobi się zupełnie ciemno... Nie, nie zupełnie, przecież Słońce w mojej duszy nie gaśnie. Jezus świeci dla mnie cały czas, On nie potrzebuje odpoczynku.
przed 18.00 słońce chowa się za horyzontem