czwartek, 31 października 2013

Codzienna niecodzienność

Październik - miesiąc poświęcony Matce Bożej i modlitwie różańcowej.
Maryja towarzyszyła mi każdego dnia w Polsce, jest również ze mną w tutaj, Zambii. Różaniec natomiast jest moją bronią w walce z szatanem.
Pierwszą modlitwą jakiej nauczyłam się na pamięć w języku icibemba jest właśnie "Zdrowaś Maryjo". Towarzyszy mi ona każdego dnia w oratorium. W tym szczególnym miesiącu również w kościele. Przez cały miesiąc po każdej Mszy Św. odmawialiśmy jedną tajemnicę różańca.

Dziś ostatni dzień miesiąca różańca św. W oratorium zbierają się dzieciaki. Jedne grają w gry planszowe, inne kopią piłkę. Czas zabawy kończy się troszkę wcześniej niż zwykle. Dlaczego...
Idziemy pod figurę Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Na niebie zbierają się granatowe chmury, wiatr wieje z coraz większą siłą. Co kilka minut rozlega się huk grzmotu. Zbliża się burza. Nikt jednak nie ucieka do domu. Każdy znajduje dla siebie wygodne miejsce u stóp ukochanej Matki. Z Nią zawsze jest bezpiecznie. Zaczynamy odmawiać różaniec. Po każdej tajemnicy śpiewamy krótką pieśń ku czci Maryi.

"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie" Łk.18,16

Modlitwa dobiega końca, burza postanowiła przejść bokiem.

31 października - dzień zwyczajny, jak każdy inny. Jednak wspólna modlitwa przy figurze naszej Matki uczyniła go wyjątkowym. 

piątek, 25 października 2013

Wesoły autobus

Środa, 6.15 - wyglądam przez okno. Na podwórku czeka już bus z napisem Don Bosko. Za busem przyczepka.W pobliżu zaczynają zbierać się dzieci z rodzicami. Dziś nie obowiązuje mundurek. Dzieci ubrane są bardzo kolorowo, jedne mają na sobie sportowe ubranie, inne eleganckie suknie. Za chwilę przedszkolaki wyruszą na pierwszą w tym roku wycieczkę.


Księżniczka na farmie
Wychodzę z domu, nauczycielki pakują już jedzenie na przyczepkę, zabieramy również piłki, megafon. Wszystko się przyda.
50 dzieciaków zaczyna wsiadać do busa, za nimi 11 nauczycielek, kierowca i 2 chłopaków (nie wiem w jakim celu jadą z nami...Może po prostu chcą się dostać do Lufubu?).
W busie siedzących miejsc jest trochę ponad 25, ale to w niczym nie przeszkadza. W 4 osobowym rzędzie siedzi 9 dzieci i nauczyciel :) Czujemy się jak sardynki w puszce... chociaż... chyba sardynki mają luźniej, bo w polskich puszkach więcej sosu niż wkładu ;)


Czarno-białe sardynki w drodze do Lufubu
Na początek modlitwa i wyjeżdżamy. Przed nami około 170 km. Śpiewamy piosenki - głównie po angielsku. W przedszkolu dzieci nie powinny używać chibemba.
Po drodze zatrzymujemy się przy markecie (market to coś w stylu naszego targu). Do okna podbiegają kobiety z mango, trzciną cukrową, bananami, czy smażoną kukurydzą. Nie trzeba wysiadać z busa żeby zrobić zakupy. Kobiety przekrzykują się, przebiegają z okna do okna, czasem obniżają ceny. W ten sposób zarabiają na życie. Robimy szybkie zakupy i jedziemy dalej.


Chodzący market

Czas mija szybko. Dojeżdżamy do Lufubu. Na początku toaleta i śniadanie. Potem główny punkt programu - idziemy zwiedzać farmę.
Odwiedzamy kurnik. Każdemu dziecku robię indywidualne zdjęcie z kurami. Mimo mojego niezadowolenia ptactwo dziobie mnie w stopy. Przechodzimy dalej,oglądamy kurczaki, białe kury, tzw. bojlery, potem świnki i krowy.


Oglądamy krowy pasące się pod palmami

Wszędzie robimy zdjęcia. Kolejny punkt programu - obora. Dzieciaki dowiadują się skąd się bierze mleko. Przyglądamy się jak wygląda dojenie krów. Za moment każdy będzie mógł spróbować. Wcześniej jednak koniecznie trzeba umyć ręce. Przed dwiema krowami ustawia się długa kolejka. Z pomocą dwóch pań dzieci pojedynczo starają się wydobyć kilka kropel mleka do wiadra. Nie trzeba długo czekać, żeby stwierdzić, że nie jest to łatwe zadanie.

Po długim, ekscytującym spacerze po farmie wracamy na obiad. Oczywiście czeka na nas nshima. Na dodatek smażona kiełbasa i kapusta z pomidorami. Ja do nshimy dodaję troszkę soli, smakuje lepiej.


Nshima najlepiej smakuje jedzona własnymi paluszkami

Po obiedzie krótki odpoczynek. Jeszcze jeden spacer po farmie i czas wracać do domu. Przed nami długa droga, a rodzice czekają.
W drodze powrotnej śpiewamy kilka piosenek, po czym niespodziewanie nastaje cisza. Czuję jak moje spodnie i bluzka przyklejają się do ciała, jest niesamowicie gorąco. Na moich kolanach śpią przytulone dwie dziewczynki, trzecia opiera się o moje plecy. Pozostałe leżą ścisło obok siebie i też śpią. Ścisk nikomu już nie przeszkadza. Zmęczenie wygrywa. Moje oczy również się zamykają.


Ciekawe pozycje podczas snu

Po 19.00 dojeżdżamy do Mansy. Budzimy się wcześniej, żeby z rozśpiewanymi buziami przywitać rodziców. Śpiewamy: "Mummy and daddy I love you...." Z uśmiechami na twarzach wjeżdżamy na podwórko. Dziękujemy Panu Jezusowi za dobry dzień i bezpieczną podróż. Wysiadamy. Dzieciaki wracają z rodzicami do domów. My szybko sprzątamy busa i żegnamy się ze wszystkimi.
To był udany dzień.


Pozdrawiamy z Lufubu :)




czwartek, 17 października 2013

Któż inny by pamiętał...

Kiedyś miałam marzenie. Mieć dużą rodzinę, zamieszkać na wsi, i jeździć Nissanem Navarą. Takie marzenia nastoletniej dziewczyny.

Minęły lata. Przyjechałam do Mansy. Jest to miasteczko w Zambii, jednak czuję się jakbym mieszkała na wsi. Dzieciaki, które każdego dnia spotykam stały się moją rodziną. A ja zaczęłam być kierowcą kiedyś jeszcze białego, teraz przykrytego kurzem Nissana. Może nie jest to Navara, ale samochód duży i z przyczepą...Ale ten Pan Bóg jest pamiętliwy :) Nawet takie przyziemne marzenia spełnia.
Zawsze jednak robi to w swoim czasie! Chyba lubi sprawiać niespodzianki.

Wyjeżdżam na drogę, w głowie jedna myśl: "Pamiętaj, w Zambii jeździ się lewą stroną." Generalnie wszystko idzie płynnie, problem mam tylko z kierunkowskazem, zamiast niego włączam wycieraczki.Razem z siostrą mamy z tego powodu wielki ubaw. Za chwilę słyszę wyrywający się z gardła jak strzała głos siostry: "Be careful! Humps!" Hamuję w ostatnim momencie. Wolno przejeżdżam przez niewidoczny, bo w kolorze asfaltu garb. Kto by pomyślał, że garby spowalniające ruch można oznaczyć znakami, lub pomalować na jakiś widoczny kolor.
Kierowco, masz zapamiętać gdzie one są i koniec! A najlepiej, za bardzo się nie rozpędzaj, bo na drodze rządzą piesi. Chodzą w każdą stronę, nie zważając na nic. Dobrze, że jest widno, to są widoczni, bo po zmroku zlewają się z wszędzie panującą ciemnością.

Przy okazji mam szkołę wolniejszej jazdy samochodem. "Humpsy" nie pozwalają się rozpędzić. Może po powrocie do Polski nie będę dostawała zdjęć z napisem: "mandat za przekroczenie prędkości" ;)

piątek, 11 października 2013

Miesiąc w Mansie

Pierwszy miesiąc naszej misji już minął. Nadszedł czas na krótkie podsumowanie.

Dni mijają bardzo szybko. Pracy dużo, w ciągu dnia każda godzina wypełniona. Pod koniec tygodnia na mojej twarzy pojawia się zmęczenie. Uśmiech i radość są jednak dużo silniejsze. Nie dają się wyprosić.

Bo nauka to potęgi klucz

W ciągu tygodnia dużo czasu spędzamy w szkole garażowej. Teraz na prawdę jest ona garażowa, bo przenieśliśmy się  z altanki do garażu. Jest to duże ułatwienie, szczególnie wtedy jak wieje silny wiatr. Zbliża się również pora deszczowa, więc dach nad głową się przyda.
Praca ta daje dużo satysfakcji, ale nie jest łatwa. Dzieciaki są na bardzo różnym poziomie, część z nich pojawia się w szkole tylko kilka razy w tygodniu. Robimy jednak wszystko, żeby od stycznia mogli rozpocząć naukę w normalnej szkole. Wówczas do nas przyjdą kolejni uczniowie :)

Boso i w sandałach

Oratorium. Zaczynamy o 14.00. Słońce praży, obiad zjedzony. Czuję, że jak usiądę to zasnę. Wychodzę za furtkę, chłopcy zapraszają do wspólnej gry. Czemu nie? Co prawda w Polsce nie zdarzyło mi się grać w piłkę nożną, ale przecież człowiek się zmienia.

Może tym razem trafię nogą w piłkę?

Wchodzę na boisko, biegnę. Widzę jak piłka zbliża się do mojej nogi. Kopię, ale... no cóż, może następnym razem się uda. Teraz znów piłka przeleciała obok. Dobrze, że nie podeptałam nikogo. Nie jest to łatwe. Ja na stopach mam sandały, pozostali gracze nie korzystają z tego typu udogodnień. Boso jest najlepiej. Nawet jak ktoś ma buty, to przed meczem zostawia je pod drzewem, mówiąc: "Dla nas tak jest wygodniej".

Po meczu - do zdjęcia każdy chce zapozować

Piękna nasza Polska cała....i Zambia też

Dzięki siostrom udało mi się odwiedzić kilka pięknych miejsc w okolicy. Jezioro w Samfya. Plaża, woda, grill i pogaduchy z siostrami. Świetny czas budujący naszą wspólnotę.
Woda miejscami spieniona  od mydlin. Tutejsi mieszkańcy wykorzystują jezioro do prania swoich ubrań.

Pranie w jeziorze

Jak biały człowiek pojawia się na horyzoncie z okolicy zbiegają się dzieciaki. Gramy w piłkę. Wszyscy są szczęśliwi.

Mijamy dużo pięknych miejsc

Kolejny tydzień - wycieczka nad pobliski wodospad. Szum wody uderzającej o tafle wody kilka metrów niżej. Rzeka wijąca się między różnej wielkości kamieniami. Pan Bóg zrobił nam cudowny prezent stwarzając tak piękny świat.

Pobliskie wodospady

Zaczęłam się zastanawiać, czy wystarczająco często jestem Mu za to wdzięczna.

Polacy i Ukraińcy w Zambii

Udało już mi się skorzystać z tutejszej opieki medycznej. W ostatnim czasie na mojej twarzy pojawiło się coś dziwnego. Często miałam problemy skórne, ale nigdy nie pojawiło mi się nic tego typu. Gdy czerwona obręcz na lewym policzku zaczęła się powiększać siostra zaproponowała wizytę u lekarza. Okazało się, że jest to doktor z Ukrainy. Nie jest On co prawda dermatologiem, ale dał mi maść i jakiś płyn, który okazał się gencjaną. Po powrocie do domu uśmiechnęłam się do siebie i wymalowałam sobie dużą fioletową kropkę :) Może zadziała? Pamiętam jak w dzieciństwie mama smarowała mi twarz fioletem. Wyglądam tak samo, tylko teraz jestem muchomorkiem z jedna kropką.

Spotkanie z Przebaczeniem

Po pierwszym miesiącu udało mi się również udać do spowiedzi. Miałam ogromne szczęście wyspowiadać się w języku ojczystym. Ksiądz - Polak jadąc z Lufubu do Lusaki zatrzymał się u nas na śniadanie. Dzięki łasce odpuszczania grzechów jaką ma kapłan mogłam przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania. Moja radość wzrosła. Pan Jezus odpuścił mi wszystkie moje przewinienia. Spotkał mnie kolejny cud :)

Ale to już było

Zaczął się kolejny już weekend. Pranie porośniętych kurzem ubrań, sprzątanie domku, próba chóru, niedzielny odpoczynek. A potem kolejne dni pracy na mojej misyjnej drodze. Po ludzku, życie coraz bardziej monotonne. U Boga jednak nie ma monotonii, dlatego też spoglądając codziennie na hostię wiem, że każdy dzień ma dla mnie nową niespodziankę.
Panie Jezu co dziś dla mnie przygotowałeś?

Tam gdzie Musungu - tam też dzieci








piątek, 4 października 2013

Jaki jest Twój znak?

Wrzesień 2012. Pierwszy weekendowy zjazd w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Niedziela. Przed wyjazdem do domu błogosławieństwo. Nie tylko Księża błogosławią, ale też uczestnicy. Ludzie podają sobie ręce, ściskają się, oraz na czole kreślą znak krzyża.

Kolejne spotkanie. Jeden z wolontariuszy pisze w swoim liście, że błogosławi dzieci, nazywa to błogosławieństwo "pocałunkiem Pana Boga".

Marzec 2013. Do mojej parafii przyjeżdża biskup. Podchodzę do Niego, żeby mu podziękować. Biskup kreśli na moim czole znak krzyża i błogosławi mi.

Za każdym razem czuję jakby Pan Bóg przytulał mnie do swojego serca i mówił "Kocham Cię". Staję się wówczas bezbronnym dzieckiem w ramionach Taty. Tutaj zawsze jest bezpiecznie. 

Wrzesień 2013. Oratorium w Mansie. Dzieciaki grają w piłkę, raniąc sobie sobie stopy o korzenie drzew. Poznają historie świętych, uczą się robić bransoletki,różańce, opaski na drutach.

Dwa druty i trochę włóczki....


Rozmowy, krzyki, tańce, śpiewy, zabawy. Na zakończenie uśmiech i uścisk dłoni... oraz błogosławieństwo. Kciukiem prawej dłoni kreślę znak krzyża na czole i uśmiecham się: "Pan Bóg Cię kocha".

Znak krzyża. Niewielki, ale WIELKI symbol. Krzyż nakreślony na czole, krzyż zawieszony na szyi, znak krzyża na początku i na końcu każdej Eucharystii, krzyż w moim pokoju w Mansie, krzyż niesiony przez Jezusa. Każdy z nich inny, ale ten sam, bo Chrystusowy.

Spod jakiego jestem znaku? Spod znaku krzyża!

Krzyż na ścianie, w moim pokoju.





wtorek, 1 października 2013

Troszkę nauki, troszkę humoru

Gorące słońce wylewa na nas swój żar. Tym razem zamiast piłki i skakanki spora grupa dzieci wybrała słuchanie i oglądanie książek. W ten sposób razem uczymy się języka angielskiego.
Spoglądam na obrazek i pytam kto to jest. Słyszę odpowiedź: "Mother and father". Zaczynamy  rozmowę o różnych członkach rodziny. Staramy się zapamiętywać nowe słowa w języku angielkim. Oczywiście nie tylko. Moim zadaniem jest zapamiętać te słowa w języku bemba. Dzieciaki krzyczą do mnie: "Speak in bemba. No English".

może poczytamy...

Za chwilę słyszę głos chłopca. Bambuia! You are Bambuia - krzyczy rozkładając ręce. "You are fat" - dodaje. Zaczynam się śmiać. No tak, do najszczuplejszych to ja przecież nie należę. Podbiega, łapie mnie za szyję i wskakuje na plecy. "Ok., I am Bambuia, but you are my bashikulu". Wszyscy się śmieją, ja również. Jeden ze starszych chłopców pyta się, czy mi to nie przeszkadza. Oczywiście, że nie! Lubię jak wokół mnie panuje radość.
A kompleksy związane z wyglądem... już dawno o nich zapomniałam :)
Bambuia i Bashikulu ;)