sobota, 21 czerwca 2014

Droga jest prosta

Grace. Dwudziestoletnia dziewczyna. Po kilkuletniej przerwie, w styczniu wróciła do szkoły. Zaczęła 10 klasę. Szkołę musiała przerwać ze względu na ciążę. Jej córeczka - Maureen ma obecnie 3 latka. Grace sama wychowuje dziecko.
Mieszka z mamą, swoją córką i dwiema córkami swojej siostry, która zmarła w tym roku w Wielki Piątek. Chorowała na gruźlicę.

Od ponad miesiąca Grace ma problem ze zdrowiem. Ból gardła, powiększone węzły chłonne. Doraźne leczenie nie przynosi efektów. Coraz więcej osób powtarza jej, że ktoś rzucił na nią czar. Te wierzenia nadal są tutaj bardzo powszechne. Również Grace w to uwierzyła.

Postanowiłyśmy z Siostrą pomóc jej wybrnąć z tej sytuacji. Zależy nam na jej zdrowiu, ale też na tym, żeby uwierzyła, że to jest choroba, nie czary.
Jedziemy do szpitala. Dzięki temu, że Siostra i ja jesteśmy białe (niestety nadal tak to tutaj działa) udaje się w miarę szybko założyć kartę pacjenta.
Siostra zostawia nas w szpitalu. We dwie przemierzamy ścieżki szpitala i odwiedzamy różne pokoje. Najpierw obserwacja przez lekarza, potem skierowanie na prześwietlenie klatki piersiowej.  Znów obserwacja i diagnoza. To jest gruźlica. Lekarz kieruje nas do miejsca, gdzie pielęgniarka wypisuje etapy kuracji.  Na koniec powtarza mi jeszcze jedno zdanie:
- "Jest to wyleczalna choroba, ale musisz być pewna, że dziewczyna systematycznie będzie brała leki."

Przed wypisaniem kuracji jeszcze jeden test. HIV.
- "Musimy wiedzieć, czy Grace nie jest zarażona wirusem HIV."  - mówi pielęgniarka.
Pytam, czy uda to się zrobić dzisiaj. Dostaję odpowiedź, że wszystko będzie zrobione w szpitalu jeszcze dzisiaj. Musimy tylko przejść do budynku obok.
Grace prosi mnie, żebym weszła z nią do gabinetu. Kobieta, która pełni  rolę pielęgniarki i psychologa przedstawia się nam i pyta w jakim języku powinna mówić. Ja trochę rozumiem bemba, a Grace trochę rozumie angielski. Poprosiłyśmy więc o mix językowy. Tutaj sprawdza sie to najlepiej.

Pielęgniarka kieruje kilka pytań do Grace:
- "Czy wiesz, czym jest wirus HIV?"
- "Czy wiesz w jaki sposób można się nim zarazić?"
- "Co zrobisz, gdy wynik będzie pozytywny?"
- "Czy masz chłopaka?"
-"Czy jesteś gotowa na przeprowadzenie badania?"
Grace spokojnie odpowiada na pytania. Ostatecznie potwierdza gotowość.
Pielęgniarka wyjmuje malutki prostokątny test i sterylnie zamkniętą igłę. Zakłada rękawiczki i prosi Grace o jeden palec. Grace odwraca głowę i zamyka oczy. Igła delikatnie przekłuwa naskórek. Na palcu pojawia się kropelka ciemno czerwonej, gęstej krwi.Pielęgniarka przenosi ją na test. Czas zatrzymał się w miejscu. Serce Grace i moje zaczęło mocniej bić. Oczekiwanie na wyrok... Po kilku sekundach pojawa się wynik.  Jedna kreska. Wynik negatywny. Grace nie jest zarażona wirusem HIV. Spoglądamy na siebie, uśmiechamy się. Pilęgniarka również uśmiecha się do nas i zwraca się do Grace: 
- "Oby tak dalej."

Odbieramy wyniki i wracamy do poprzedniego miejsca.
Teraz kuracja zwalczająca gruźlicę. Będzie ona trwała 6 miesięcy. Przez pierwsze dwa miesiące, każdego dnia 3 tabletki. Potem kolejna wizyta u lekarza i następny etap leczenia. Jeżeli Grace będzie restrykcyjnie przestrzegać zaleceń lekarza, wyzdrowieje.

-"To nie czary!! Jesteś chora, zaraziła Cię Twoja siostra. Ale Ty masz duże szanse na pokonanie tej choroby." - powtarzam przed rozstaniem.

Droga jest prosta, ale jak z niej zboczysz możesz zabłądzić...

środa, 4 czerwca 2014

kreatywnie, czy z supermarketu?

Od niedawna są moim wiernym kompanem. Chronią moje oczy przed tumanami kurzu i rażącym słońcem. Ciemne okulary. Zakładam je i wychodzę za bramkę. Przedzieram się przez ogromne ilości kurzu.

Na pierwszy plan wydostają się dzieci. Przemieszczają sie jak maleńkie elektrony w każdą stronę. Niektóre znalazły starą oponę i biegną z nią przed siebie. Co jakiś czas zatrzymują się, siadają na niej i odpoczywają. Po czym znów przemierzają wioskę turlając oponę.

Dalej idzie dwóch chłopców. Ciągną za sobą sznurki z kolorowymi ciężarówkami. Zrobili je samodzielnie ze znalezionych kartonów, nakrętek po napojach, gwoździ.

Autko z kartonu


Lalki z gliny wykonane przez te dzieczynki 

Przechodzę i rozmyślam o naszych, polskich dzieciach. Gdzie zgubiła się ich kreatywność i pomysłowość. Przykryta jest nadmiarem sklepowych zabawek, jak tumanem kurzu.
Urodziny, Imieniny, Dzień Dziecka, Gwiadka, Zajączek, Pierwsza Komunia, odwiedziny przyjaciół (...) Wszystkie te uroczystości skupiają sie na prezentach, przeróżnych zabawkach. Począwszy od lalek - wampirów, przez śmierdzące pacynki, aż po edukacyjne zestawy. Jedne bardzo kolorowe, inne w odstraszających barwach. Jedne z atestem, inne polecane przez Ministerstwo Oświaty.

Czy posiadanie ich sprawia, że dzieci są szczęśliwsze? Jedno jest pewne. W nadmiarze zaciemniają ich umysł. Sprawiają, że naturalna kreatywność, która jest w dziecku umiera.

Piłkę można zrobić z balona, starej włóczki i plastikowej torby...







środa, 7 maja 2014

Kwietniowy album

Niedziela Pamowa

Niedziela Palmowa połączyła trzy wspólnoty chrześcijańske. W jednym miejscu zebrali się członkowie Kościoła Katolickiego, Anglikańskiego i Zjednoczonego Kościoła Zambii (United Church of Zambia). Razem przeszliśmy ulicami Mansy.
Na koniec rozdzieliliśmy się i poszliśmy na najważniejszą dla nas część uroczystości - Mszę Św. (katolicy)

"Tłum zaś ogromny słał swe płaszcze na drodze,
a inni obcinali gałązki z drzew i słali nimi drogę." [Mt.21, 8]
"A tłumy, które Go poprzedzały i które szły za Nim, wołały głosno:
Hosanna Synowi Dawida! (...) Hosanna na wysokościach!"  [Mt.21, 9]

Triduum Paschalne rozpoczęło się Mszą Św. podczas której wraz z całym Kościołem celebrowaliśmy ustanowienie Eucharystii. Tego dnia wspominaliśmy również zdradę Judasza i pojmanie Pana Jezusa. Po Mszy Św. (która się tego dnia nie skończyła, będzie trwała aż do Liturgii Wielkiej Soboty) trwaliśmy na Adoracji.
Na znak Ostatniej Wieczerzy wraz z naszą wspólnotą Sióstr zgromadziliśmy sie przy stole, żeby wspólnie świętować Ustanowienie Eucharystii.

Wielki Piątek

"Wtedy przyszedł Jezus z nimi do posiadłości zwanej Getsemani i rzekł do uczniów:
Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę i tam się pomodlę." [Mt.26, 36]

"Czyż się nie opamiętają wszyscy, którzy czynią nieprawość (...)" Ps14, 4

"A On sam dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki (...)" [J.19, 17]

"Jezus zaś mówił: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią." Łk.23, 34

"Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego." Łk.23, 46

"Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie" [Mt.27, 59]

Podczas proklamowania Męki Pańskiej.
Po słowach: "oddał ducha" kobiety i mężczyźni zawodząc, na kolanach przechodzą wokół ołtarza.

Wielka Sobota

W godzinach południowych wchodzę do Kościoła. Przecieram oczy ze zdumienia.
- Panie Jezu zostałeś sam. - wypowiadam smutnym głosem
Klękam przed Najświętszym Sakramentem. Do moich oczu napływają łzy. Gdzie są Ci wszyscy ludzie. Wczoraj przyglądali się jak Cię krzyżowano, lamentowali podczas liturgii. Gdzie są teraz?
Po kilku chwilach do mojej głowy napływa myśl. Czyżby po śmierci, człowieka już nie było? Na pogrzebie głośny płacz i wylewanie łez. Na drugi dzień normalne życie.
- A gdzie ja jestem w tym wszystkim? Czy potrafię na Niego czekać, być przy Nim?   


Na początku wieczornej Liturgii Ksiądz błogosławi ogień.

Chrzest katechumenów. Polanie głowy na znak obmycia z grzechów.

Symboliczne nałożenie białej szaty.

W końcu zabrzmiało radosne ALLEUJA! Serce zabiło mocniej. Uśmiech pojawił sie na twarzy. Całe ciało zaczęło się kołysać w rytm radosnego Alleluja. 

Wizyta Matki Generalnej
Wkrótce po Świętach Wielkanocnych wspólnotę Sióstr Salezjanek odwiedziła Matka Generalna. Przybyła z Włoch, żeby zobaczyć jak funkcjonuje placówka misyjna w Mansie.

Welcome! Witamy w Mansie!!!

Dzieci z Oratorium przywitały Siostrę Lucy Rose radosnymi śpiewami :)

Tradycyjny taniec z elementami dramy w wykonaniu absolwentów naszej szkoły.

Przedszkolaki witają Siostrę Lucy.

Dziewczynka wręcza Siostrze prezent na kolanach. Jest to postawa wyrażająca szacunek.


Wizytacja Siostry Lucy Rose była bardzo udana. Zaprezentowaliśmy naszą placówkę najpiękniej jak potrafiliśmy. 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Niezapowiedziana

Pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia. Wielki Poniedziałek. Przed południem otrzymujemy wiadomość, że zmarł jeden chłopiec z pobliskiej wioski. Uczeń naszej szkoły - "Don Bosco Primary School". Często przychodził również do oratorium.

Luckson miał anemię. W niedzielę bardzo źle się poczuł. Ktoś odwiózł go do kliniki, a potem do szpitala. Okazało się, że ma malarię. Organizm był za słaby. Natępnego ranka Lucky odszedł.

Wraz z nauczycielami i kilkoma chłopcami ze szkoły jadę do domu zmarłego. Na przyczepie mamy drewno, po drodzę nauczyciele kupują worek nshimy, olej i pomidory. Z drewnem jadę jeszcze trzy razy. Jest bardzo potrzebny do utrzymania ognia na zewnątrz domu. Tego dnia mężczyźni będą spali na zewnątrz.

Następnego dnia, we wtorek jest pogrzeb. Lucky był anglikaninem, więc nabożeństwo jest w domu. Jedziemy do domu pogrzebowego. Kilkanaście osób wsiada na przyczepę. Musimy pojechać po ciało do szpitala. Jadąc modlimy się z Gosią i z Siostrą na różańcu w intencji zmarłego.
Po 15 minutach dojeżdżamy na miejsce. Mężczyźni idą przygotować ciało i włożyć je do trumny. Kobiety zostają na zewnątrz, część siedzi i wylewa łzy po zmarłym, część tańczy i śpiewa.  Siadam razem z kobietami i przekładam paciorki różańca odmawiając kolejny różaniec...
Wracamy do domu z ciałem. Rozpaczliwy krzyk towarzyszy nam całą drogę.

Rozpoczyna się nabożeństwo. Ostatnie pożegnania, przemowy, ostatnie piosenki dla brata, kolegi, sąsiada. Wspólna modlitwa.


Nabożeństwo przed domem zmarłego.


Po ceremonii, jedziemy na cmentarz. Ktoś pokazuje, że już jesteśmy. Przez okno widzę tylko bujne zarośla. Nie przypomina to cmentarza. Wysiadamy. Mężczyźni biorą trumnę na ramiona. Podążamy za nimi przedzierając się przez dzikie chaszcze. Po drodze mijamy dwa spore kopce usypane z piachu. To groby.


Na cmentarzu...


Docieramy na miejsce. Jest już przygotowany dół. Po włożeniu trumny, kolejni młodzi mężczyźni łopatami go zakopują. Usypują duży kopiec. Kobiety wybierają wystające korzenie, uklepują ziemię. Kilka osób wtyka zerwane przed momentem kawałki zielonych gałęzi. Stajemy wokół grobu, łapiemy się za ręcę i modlimy się.


Ozdabianie grobu...



Modlitwa.


Prosto z cmentarza jedziemy jeszcze raz do domu zmarłego. Siadamy na podłoce i w skupieniu czuwamy wraz z najbliższymi jeszcze kilka minut.

Luckson - Lucky był chłopcem dość spokojnym. Miał 17 lat, ale z powodu niskiego wzrostu wyglądał na 14. Jego rodzice zmarli. Mieszkał z babcią. Nauka nie przychodziła mu z łatwością, dlatego mimo swojego wieku był dopiero w 7 klasie. Lucky często przychodził do naszego oratorium. Grał króla w naszym Bożonarodzeniowym przedstawieniu. Teraz jest już po drugiej stronie. Wierzę, że Pan Bóg przygotował dla niego miejsce.

"Śpieszczcie się kochać ludzi - tak szybko odchodzą."
ks. J. Twardowski

Lucky grał Króla podczas przedstawienia Bożonarodzeniowego.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Złudzenie

Nastolatka. W zeszłym roku skończyła klasę 7. Przychodzi do biura Siostry w szkole i mówi, że jest w ciąży.
- Czy po urodzeniu dziecka moge kontynuować naukę w szkole? -pyta dziewczyna
- Ale kto zajmie się dzieckiem? - pyta Siostra
- Oddam je mamie....
Siostra podejmuje decyzję.
- Nie, dziecko będzie Cię potrzebowało, to ty powinnaś się nim zająć. Jak podrośnie, wtedy wrócisz do szkoły...

Około 20-letnia dziewczyna. Na szyi ma medalik ze św. Marią Domenicą Mazzarello. Mówi, że chciałaby zostać Siostrą Salezjanką.
Po kilku miesiącach przychodzi do Siostry Przełożonej i mówi, że jest w ciąży. Zaczyna płakać. Siostra pyta się:
- Kim jest ten chłopak?
- To tylko kolega, spotkaliśmy się, rozmawialiśmy i stało się.
Siostra zadaje kolejne pytanie:
- Czy ty go kochasz?
- Nie, to tylko kolega. Ja go nie kocham. To tylko kolega...

Pięciu chłopaków. Przyjaciele. Przysięgli sobie, że nie będą współżyć z dziewczyną przed ślubem. Chcą poczekać, wziąć "biały ślub" w Kościele.
Po kilku latach ostał się tylko jeden. Pozostali mają już dzieci, jednak żaden nie ma żony...

Kazanie w kościele. Ksiądz mówi o pięknie małżeństwa i rodziny. Podsumowuje, że marzy mu się "biały ślub" w tej parafii. Jeszcze tu takiego nie było. Po błogosławieństwo przychodzą pary, które już wcześniej mieszkały ze sobą. Zazwyczaj mają już kilkoro dzieci. Niestety nie zawsze z jednym partnerem....

Idę ulicą. Widzę dzieci, całą masę dzieci. Jedne przemierzają drogę w chitendze na plecach u mamy. Inne przewiązane na plecach u swojego niewiele starszego rodzeństwa. Jeszcze inne biegają w towarzystwie przyjaciół. Często mają mniej niż 5 lat. Nikt się zbytnio nimi nie przejmuje, nie trzyma za rękę, nie zmienia mokrego i brudnego ubrania...

Takich historii jest tutaj mnóstwo. Ale czy oby na pewno tylko tutaj? W Afryce jest to bardziej jaskarawe, bo nie wkroczyła tu jeszcze, aż tak nachalna antykoncepca i aborcja. Oczywiście również jest stosowana, ale nie jest tak brutalnie promowana jak w Europie.

Pan Jezus przyszedł na świat w rodzinie, dlatego szatan boi się rodziny i chce ją zniszczyć. Robi wszystko, żeby rodzina nie istniała. Widać to w Europie, w Polsce, w dużych miastach i mniejszych wsiach. Widać to też w Afryce, zarówno w Lusace, jak i w małych wioskach w Mansie.

Często zastanawiam się, dlaczego tak trudna do wypromowania jest Nowa Kultura - kultura miłości, kultura wierności.

Czy miłość to tylko seks? Czy podstawowym celem człowieka jest kopulacja?
Połączenie cielesne jest najpiękniejszym aktem jakie Pan Bóg zarezerwował dla małżonków. Płodność, dzięki której kobieta i mężczyzna w łączności z Bogiem mogą powołać na świat nowego człowieka. Przecież to jest najpiękniejszy cud na świecie. Nie ma większego cudu niż poczęcie dziecka - powołanie na świat nowego życia. Życia, którego początkiem jest miłość.
Nawet Zmartwychwstanie jest następstwem poczęcia. Pan Jezus musiał się począć w łonie Maryi i narodzić, żeby potem Zmartwychwstać.


Jak przekazywać to piękno?
Nie wystarczy samo mówienie, potrzebny jest przykład. Potrzebni są świadkowie czystości przedmałżeńskiej, czystości w małżeństwie.
Przecież również Pan Jezus mówił o zbawieniu i zmartwychwstaniu. Jednak musiał zaświadczyć - musiał umrzeć i Zmartwychwstać.




sobota, 29 marca 2014

Mała Księżniczka

Każdego dnia rano przed drzwiami garażu gromadzi się całkiem spora grupka dzieci. Czekają aż otworzymy drzwi naszego "Uniwersytetu".

Jest poniedziałek. Wychodzę z domu. Przed drzwiami garażu spotykam jedną z naszych dziewczynek i Siostrę Martę. Siostra spogląda na mnie i mówi:
- Dotknij jej ubrania - zmieszana spoglądam na Siostrę.
- Dotknij - powtarza.
Dotykam bluzkę, spódnicę. Moje ręce odczuwają wilgoć. Ligia ma na sobie zupełnie mokrą bluzkę i spódnicę. Jest 7.30 i na zewnątrz czuć chłód.
- Co się stało? - pytam
Siostra tłumaczy, ze Ligia prała swoje rzeczy, bo były brudne... I nie zdążyły wyschnąć. Wszystko co ma w domu jest mokre...

Przypomina mi się piątek. Wraz z Gosią przypominałyśmy naszym dzieciakom, że każdego dnia muszą się przygotować do szkoły. Powinni uprać swoje ubranie, umyć się, uczesać włosy. (Dosyć często dzieciaki przychodziły niedomyte i w brudnych ubraniach.)
Ligia pamiętała naszą uwagę.

Po chwili milczenia Ligia rozpłakała się i powiedziała, że w domu nie ma mydła, więc prała ubrania tylko w wodzie...

Wymieniłyśmy się z Siostrą spojrzeniami i zdecydowałyśmy, że znajdziemy miejsce gdzie mogłaby się umyć. Szybko wyjęłam z szafy czystą bluzkę. Siostra udostępniła przedszkolne pomieszczenie z dostępem do wody. Ligia dostała mydło i wazelinę. Starannie umyła ciało i włosy. Ubrała czystą bluzkę, wyczesała włosy. Na koniec uprała swoje brudne ubranie.

Wyszła niczym nowo narodzona. Od razu zauważyłam iskierkę w oku i nieśmiale pojawiający się uśmiech. Kopciuszek sprzed 10 minut zamienił się w Księżniczkę.

jak dobrze być Księżniczką :)

środa, 19 marca 2014

Dotyk Nieba

Zielony płaszcz przeciwdeszczowy, kaptur na głowie. Aparat skrzętnie schowany w torebkę foliową. Wszędzie ogromne ilości wody. O płaszcz odbijają się duże krople. Niektóre wpadają między dziury rękawa i moczą całe ubranie. Jednak to nie jest deszcz spadający z chmury. Robię kilka kroków wstecz i pozostaje tylko delikatna mgiełka. Ta woda to wybijające krople  z wodopadu Wiktoria.

Stoję i z zadziwieniem wpatruję się w ogromne ilości spadającej wody. Za chwilę wchodzę w gąszcz kipiący żywą zielenią. Odgłosy rozbijającej się o kamienie wody wymieniają się z odgłosami ptaków, małp i innych żyjątek. Co chwilę słyszę też ludzkie głosy. Czasem jest to pozdrowienie i wymiana umiechów, innym razem zachwyt i głos, który wychwala Pana Boga - Stwórcę tego piękna. Twarze promieniują radością.

W pamięci karty aparatu próbuję zatrzymać te obrazy które widzą moje oczy. W sercu staram się zatrzymać tą radość i uczucie wdzięczności, które się budzi. Jednak minuty nieubłaganie mijają, a ja wiem, że już więcej tego samego nie doświadczę. Nawet jeżeli wrócę w to miejsce, będę widziała inaczej, słyszała inaczej, czuła inaczej...

W pewnym momencie, wpatrzona w przepaść nad którą wymalowała się różnobarwna tęcza zastanawiam się jak jest w Niebie. Mam wrażenie, że przez te kilka minut dane mi jest doświadczyć przedsionków Raju. 
W takich momentach jedyne co mogę robić to wielbić Pana Boga. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.



Jeden z Siedmiu Cudów Świata

Taką zieleń widziałam pierwszy raz w życiu



A w Niebie jest jeszcze piękniej :D

P.S. Wszędzie dostępne są informacje, że Wodospady Wiktorii to jeden z siedmiu cudów świata. Ale czy na pewno tylko siedmiu?  A piękno dzikich zwierząt, piękno palm i dojrzewających bananów, piękno różnokolowych kwiatów, piękno spotkania z drugim człowiekiem? Moje oczy patrzą na cuda, każdego dnia. Tylko czasami przyktyte są bielmem grzechu i nie widzą ich...

poniedziałek, 3 marca 2014

Dwie Siostry

Spotkałam ją kilka lat temu. Zaprzyjaźniła się ze mną bardzo szybko. Czasami nie opuszczała mnie na krok, czasami znikała na kilka dni...
Jej imię to Tęsknota.


Tęsknota za mamą, która tak wcześnie zmarła.
Tęsknota za rozmowami z tatą, których nigdy nie było.
Tęsknota za własną rodziną, której  nie dane mi było jeszcze założyć.
Tęsknota za własnym domem.
Tęsknota...


Tęsknota...

Nigdy nie przychodziła sama. Zawsze była z Nią jej Siostra. Ta jednak pojawiała się niezauważona.  
Teraz wiem, że była ze mną każdego dnia. Dzięki niej mogłam się śmiać i radować. Dzięki niej każdego ranka wstawałam z łóżka i walczyłam z nachodzącymi mnie bez zaproszenia smutkami.

Na imię jej Miłość. Nie dostrzegałam jej, bo ma w sobie dużo pokory. 
"Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą."

Raz cichutko coś wyszeptała. Było to zaproszenie do wyjazdu w daleki kraj. Przez rok bardzo starannie oczyszczała rany na moim sercu. Czasami było to bardzo bolesne i trudne. Tak jak oczyszczanie zepsutego zęba. Na początku boli, potem trzeba włożyć do środka specjalną masę. Co prawda nie jest to już zdrowy ząb, ale funkcjonuje prawidłowo.
Taką terapię leczniczą przygotowała dla mnie Miłość. Zaprosiła mnie do Zambii na roczne misje. Przyjechałam, żeby pracować z dziećmi i młodzieżą. Z tymi najbiedniejszymi i najbardziej potrzebującymi.

Pojawia się jednak coraz więcej pytań, nie tylko w mojej głowie, ale też w głowach moich przyjaciół i znajomych: po co, dlaczego tak daleko? U nas, w Polsce mnóstwo dzieci potrzebuje pomocy. Dlaczego zamiast zająć się nimi rzuciłam wszystko i pojechałam do Afryki? No właśnie, dlaczego?
Sama często się nad tym zastanawiam. Ale teraz już wiem, że praca z dziećmi nie jest jedynym celem, chociaż pokochałam te czarne buźki i duże oczka wpatrujące sie we mnie.


Patrząc na dzieci widzę Miłość

Jest to część terapii. Tutaj, tak daleko od domu mogę doświadczyć i rozpoznać tą Miłość, której wcześniej nie zauważałam. Mogę się z Nią zaprzyjaźnić.
Pan Bóg wypełnia tęsknoty mojego serca Miłością, jak najlepszy lekarz.
Tak to sobie zaplanował. Na specjalną terapię zaprosił mnie do Mansy, a ja w ciemno zaufałam Mu i powiedziałam - tak. Teraz każdego dnia dziękuję Mu za to doświadczenie i wiem, że gdy wrócę do Polski nie będę już tą samą Judytą. Będę Judytą po terapii u najlepszego Lekarza, u najlepszego Psychologa.

A co z Tęsknotą? Na pewno wróci Ona ze mną. Na stałe opuści mnie dopiero przed spotkaniem z Jezusem w Niebie. Tu, na ziemi muszę z nią jakoś żyć. Jednak jest to dużo łatwiejsze, jeżeli obok jest również Miłość.

piątek, 21 lutego 2014

Głos z Nieba

Od kilku dni w mojej głowie zaczęły krążyć mysli o spowiedzi. Zbliżał się miesiąc od ostatniej. Moje serce zaczęło domagać się spotkania z Jezusem w sakramencie pokuty i pojednania.
Wiedziałam, że Polscy Księża będą przejeżdżać przez Mansę w środę i w sobotę. Zaplanowałam więc sobie spowiedź na sobotę.
We wtorek miałam jeszcze napisać wiadomość do Księdza, ale... zapomniałam.

Środa. Budzik wyjątkowo zadzwonił o godzinie 7.00. Z powodu wieczornej Mszy w kaplicy dostałyśmy w gratisie dodatkową godzinę snu :) (czasem się przydaje)

Po 15 minutach słyszę głos zza okna:
- Ksiądz was woła!
- Ksiądz - odpowiadam zdziwiona
- Już idziemy! - dodaję
Zaczęłam zastanawiać się o co chodzi.

- Gosia, a może Pan Bóg woła nas do spowiedzi? - oznajmiam
Uśmiechamy się do siebie i idziemy dalej.


Głos z Nieba woła...

Po chwili rozmowy z Księżmi słyszę pytanie:
- To co, spowiedź dziś, czy w sobotę?
- Lepiej dziś, nie ma na co czekać!
Po kilku minutach z oczyszczonym sercem wychodzę z kaplicy. Tej radości nie da się opisać. Uśmiech sam maluje się na twarzy.

Za kilka godzin dostaję SMS'a, że na audiencji środowej (czyli tego samego dnia) papież Franciszek wzywał do spowiedzi i namawiał, żeby nie zwlekać.
Zbieg okoliczności? Na pewno nie!
Ciche działanie Pana Boga.
Kolejny z codziennych cudów, które Pan Bóg dla mnie przygotował.


Z czystym sercem bliżej Nieba :)





wtorek, 18 lutego 2014

Szczęście na plecach

Dokładnie 6 lat temu zostałam wybudzona ze snu przez moją kuzynkę. Głos w słuchawce oznajmił, że jedziemy na porodówkę. 13 lutego 2008 roku, we wtorek przyszedł na świat mój chrześniak.
Pamiętam te ogromne przygotowania kilka tygodni wcześniej. Przyszła mama prała i prasowała ubranka, kupowała kosmetyki dla swojego Bobasa, układała pieluszki w szufladzie.
Co jeszcze?
Oczywiście wózek. Razem odwiedzaliśmy przeróżn
e sklepy z wózkami dziecięcymi, komisy. Szukaliśmy najlepszego i w dobrej cenie. Nie jest to takie proste.

Prawie każdy wie, że na początek potrzebny jest wózek głęboki. Najlepiej jak ma rączkę przekładaną na dwie strony. Super gdy z głębokiego wózka można potem zrobić spacerówkę. Jak Maluszek zacznie siedzieć taka spacerówka jest bardzo przydatna. Jeszcze wyjmowana gondola, pompowane i duże koła. Najlepiej cztery, choć niektórzy uważają, że wózki trzykołowe są lepsze.

Taka niewielka rzecz, a ile informacji trzeba mieć, żeby ją zakupić. Jednak to jeszcze nie wszystko, bo przecież ostatnio pojawiła się teoria, że najlepiej nosić dziecko zawsze przy sobie. Wówczas chusta do noszenia dziecka jest bardzo przydatna. Jednak i tutaj nie jest łatwo. Chusta prosta, albo z kołem. Jedna jest lepsza dla Maluszków, druga dla dzieci troszkę straszych.
Potem specjalne kursy wiązania chust, praktykowanie różnych, czasami bardzo wymyślych metod. No i oczywiście cena takiej chusty. Na pewno jest ona tańsza niż wóżek, ale mimo wszystko za kawałek długiego, prostego materiału trzeba zapłacić około 100 zł.

Tutaj w Mansie, dzieci jest dużo. Zarówno noworodków, jak i tych starszych. Jednak życie jest prostsze. Ta prostota sprawia, że często jest ono również piękniejsze.
W Mansie nie spotkałam jeszcze wózka dla dzieci. Maluszki noszone są w chuście, najczęściej na plecach, ale również z przodu.

Kobieta łowi ryby...z dzieckim zawsze przy sobie.


Tym materiałem jest chitenga. Można znaleźć chitengi z różnych materiałów. Są lepsze za K40 i troszkę gorsze za K6 (1 kwacha = ok. 70-80 groszy). Różnokolorowe, w przeróżne wzory. Każda jest dobra do noszenia dziecka.

Trzeba nachylić się w dół, położyć dziecko na plecach, przykryć je chitengą, potem podłożyć materiał pod pupę Malucha. Jeden koniec materiału powinien być nad ramieniem, drugi koniec należy złapać przy biodrze. Potem połączyć dwa końce mocnym, podwójnym supłem i gotowe. Można ruszać w drogę.

Dziewczynka ze swoją siostrą na plecach.

sobota, 1 lutego 2014

Czas to miłość

Godzina 17.00. Zaglądam do insaki (altanka) i nie widzę nikogo. Wracam za 10 minut. Pojawiły się dwie osoby. Siadam obok i oznajmiam, że dziś czekam tylko 15 minut. Jak nikt nie dojdzie wracam do domu.
O 17.00 powinna rozpocząć się próba chóru. Oczywiście wszyscy zgodzili się na tę godzinę, ale znów nikt nie przyszedł na czas. 17.25 - wstaję i ze słowami "see you!" na ustach udaję się w kierunku domu.

Po prawie 5 miesiącach w Mansie czuję, że moja cierpliwość słabnie. Jak długo można czekać? 15 minut, godzinę, dwie? Tutaj to chyba nie ma znaczenia. Czasami po godzinie, czy dwóch zbierze się 10 osób, czasami nie przyjdzie nikt...
Po drodze spotykam S. Marię. Mówię jej o zaistniałej sytuacji.
 Za 20 minut Siostra woła mnie i mówi:
- Ktoś zaczął śpiewać. Idź, lepiej idź na próbę. W końcu przyszli najlepsi.
- Siostro, ale jak długo można czekać? Przecież to strata czasu!
- Ja jestem już tutaj 25 lat, zaufaj mi. Z różańcem w ręku cierpliwie czekam.
Uśmiechając się Siostra powtarza:
- Lepiej idź.
- Dobrze, pójdę. - odpowiadam i wracam na próbę. 

Spotkanie z liderami z oratorium. Pojawia się 12 osób. Toczą się poważne rozmowy o tym, że trzeba przygotować się na kolejny dzień. Najważniejsze to być z dziećmi i dla dzieci. Do tego propozycja wyborów przewodniczącego i sekretarza w gronie liderów.
Nadchodzi kolejny dzień i oratorium... Piękne teorie zostały wygłoszone, a my znów z Gosią zostajemy same z dziećmi. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jest coraz więcej maluszków. Podczas zabawy nie ma problemu, ale z historią na dobranoc pojawia sie problem. Dla nich jest wszystko jedno czy będziemy używały jęz. polskiego, czy angielskiego. I tak nie zrozumieją nic.

Przez 9 kolejnych dni szczególnie modliłam się w intencji moich znajomych. Ostatniego dnia dostaję wiadomość, że sytuacja się jeszcze bardziej pogorszyła...

Panie Boże... - wzdycham. Ale Ty mnie ćwiczysz....





Cierpliwość. Wiem, że mam z nią problem. Ostatnio nawet postanowiłam sobie, że będę nad nią bardziej pracowała. Może właśnie dlatego napotykam na coraz większe trudności.

Cierpliwość, wytrwałość, oczekiwanie. To nie dzisiejsze wartości, jednak w moim życiu Pan Bóg chce czegoś innego. Może właśnie teraz rozpoczyna się moja misja. Cierplie oczekiwanie na osoby śpiewające w chórze. Wytrwałe przybywanie na czas, bo punktualność jest ważna. Bycie z liderami, mimo, że nie są idealni. Może to właśnie dla nich tu jestem...

Czas to miłość!
Poprzez cierpliwość Pan Bóg na nowo uczy mnie miłości.


piątek, 24 stycznia 2014

Szkolne początki

W oratorium zainteresowany książkami. Często siada ze mną lub z Gosią i powtarza angielskie słówka. Zazwyczaj radosny i uśmiechnięty. Czasem obraża się i oznajmia: "idę do domu!"
W pierwszych miesiącach naszego pobytu żegnał się z nami dodając :"Give me my sweet". Odchodząc bez cukierka groził palcem, uśmiechając się pod nosem... Teraz dzieli się z nami swoim ciastkiem.


Z Dericiem w oratorium


Deric - ma 15 lat, mieszka w pobliskiej wiosce z mamą, ojczymem i rodzeństwem. Tata nie żyje.
Są to przypuszczenia, bo relacje każdego dnia mogą być inne. Czasem ciocia lub babcia w ustach dzieci jest  mamą.
Na początku listopada przygarnęlismy go do naszego "Uniwersytetu". Bardzo inteligentny chłopiec, ale nikt nie zatroszczył się o szkołę dla niego.


Treaza - najgłośniejsza dziewczynka w oratorium. Tam gdzie wrzaskliwy krzyk, tam na pewno jest ona. Gdy tylko usłyszy muzykę zaczyna kręcić pupą. (Tutejszy taniec polega na kręceniu pupą :)  Ma pięciu braci i trzy siostry. Ma 13 lat. Jest najmłodsza. Odkąd pamiętam przychodzi do naszego garażowego Uniwersytetu, żeby się uczyć.

Nasz "Uniwersytet" działa od poniedziałku do piątku, od 7.30 do 11.00. Głównymi wykładowcami są dwie wolontariuszki z Polski. Przed wakacjami liczba dzieci przekraczała 50. Oferujemy naszym dzieciakom naukę i staramy się wytłumaczyć im jak ważna dla ich przyszłości jest szkoła. Naszym największym pragnieniem jest zobaczyć nasze dzieciaki zmieżające do szkoły.


Pilne uczennice...


Deric i Treaza to nasz pierwszy sukces. Oboje zaczęli uczyć się w szkole. (5 grade). Teraz odwiedzają  nas na przerwie w naszym garażu i chwalą się swoimi osiągnięciami.

Cel został spełniony. Mam nadzieję, że niedługo kolejni uczniowie przekroczą progi szkoły.


Treaza w mundurku szkolnym :) Co za radość!




poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zadumanie

Pokój w ksztacie kwadratu. Na podłodze rozłożone 3 materace i kilka mat. Siedzę blisko drzwi i modlę się na różańcu. Kobiety siedzące wkoło na zmianę krzyczą, płaczą i mówią coś w swoim lokalnym języku. Na zewnątrz, w blasku płonącego ogniska, pod dachem namiotu siedzą mężczyźni. Milczą lub cicho rozmawiają.
Po modlitwie wychodzę z pomieszczenia. Już wiadomo, że następnego dnia w pobliskiej Katedrze odbędzie się pogrzeb. Zmarł tata jednej z Sióstr Salezjanek.

Sobota. Dojeżdżamy do Kościoła. Kilku mężczyzn wprowadza trumnę z ciałem zmarłego przed ołtarz. Za trumną wchodzą zgromadzeni wokół kościoła ludzie. Mszy Św. przewodniczy biskup.
Po godzinnej Eucharystii wyruszamy na cmentarz oddalony od Katedry o kilka kilometrów. Głęboki dół, przed nim trumna i płaczący lub zadumani ludzie. Oddalona o kilka metrów stoję i wspominam zmarłych z mojej rodziny. Mam wrażenie, że słońce ogrzewa mnie ze zdwojoną siłą. Czuję, że robię się coraz bardziej czerwona. Nawet najmniejszy skrawek cienia jest już zajęty, nie ma gdzie się ukryć.


Następuję krótka modlitwa, po niej kilku mężczyzn podchodzi i wpuszcza trumnę do grobu. Potem dół zakopują piachem, na wierzchu tworzą kopiec. Do grobu podchodzi najbliższa rodzina. Krótka chwila modlitwy i każdy wkłada w ziemię jeden sztuczny kwiatek. Potem dalsza rodzina, sąsiedzi, znajomi, rodzina salezjańska i inni. Każdy robi to samo. Grób robi się coraz bardziej kolorowy, udekorowany sztucznymi kwiatkami.

Po pogrzebie udajemy się do rodziny zmarłego. Na miejscu brama zagrodzona jest 2 wielkimi patykami. Na kartce napisane, że trzeba zapłacić 1000K, żeby wejść do środka. Znajoma kobieta tłumaczy nam, że tutaj jest taka tradycja. Osoby, które przygotowują posiłek dla gości zamykaja bramę i oczekują pieniędzy. Potem te pieniądze dają rodzinie zmarłego. Czekamy. Ktoś podchodzi i mówi, ze przy bramie trwają negocjacje. Za chwilę kilka kobiet z koszykami zbiera ofiarę i otwiera bramę. Udajemy się na chwilę modlitwy. Po kilku minutach i chwili zadumy żegnamy się z najbliższą rodziną zmarłego. 

- Czy ktoś kiedyś odwiedzi tego zmarłego na cmentarzu? - zastanawiam się.
- Raczej nie. - odpowiada mi Siostra.


Znów zamyślam się i wspominam.

sobota, 11 stycznia 2014

Ktoś, kto wywrócił moje życie

Za kilka dni na świecie pojawi się Nowe Życie. W tym roku oczekuję tego wyjątkowego momentu w Lufubu. Jest to wioska w buszu oddalona o 172 km od Mansy (dobrze, że "uncle google" wyliczył mi odległość :))

Od urodzenia te święta przeżywałam z rodziną i z najbliższymi przyjaciółmi. W tym roku wszystko wygląda inaczej, więc również Boże Narodzenie jest wyjątkowe. W wigilię od rana trwają wielkie przygotowania. W miarę możliwości staramy się przygotować polskie specjały. Na stole pojawiły się pierogi, ryba, sałatka jarzynowa, sernik. No i oczywiście to co najważniejsze - opłatek. Każdemu przełamaniu towarzyszą piękne życzenia... Po raz pierwszy moje uszy nie słyszą: "zdrowia, szczęścia, pomyślności i... dobrego męża", tylko: "życzę Ci świętości".

Czas na wspólny posiłek, kolędowanie w języku polskim i angielskim, i najważniejsze - Eucharystia. Oczywiście najsłynniejsza firma - Zesco wyłączyła pstryczek i nastała ciemność. Wchodzę do Kościoła, krok za krokiem podąrzam środkową nawą. Po kilku krokach przed moimi oczami wyrasta palma - omijam ją. Idę dalej. Za chwilę następna. Po kilku sekundach orientuję się, że to element świątecznej dekoracji. Podnoszę głowę do góry, a tam rozwieszone kolorowe balony. W końcu przed ołtarzem najbardziej znana mi dekoracja - stajenka betlejemska.
Po pół godzinnym oczekiwaniu (jak na zambijskie warunki i tak nie jest źle) rozpoczyna się Msza Św. Wchodzi procesja, na przedzie pojawiają ubrane w odświętne, białe sukienki dziewczynki. Ze spuszczoną głową, tanecznym krokiem podążają w kierunku ołtarza. Za nimi ministranci, na końcu Ksiądz. Msza trwa około 3 godziny. Po niej "akasela" - jasełka przygotowane przez dzieci z oratorium. Po zakończeniu i oklaskach wraz z innymi wychodzę przed Kościół. Na niebie pojawiają się petardy. To prezent dla parafian od Księdza.


Tańce dziewczynek podczas Mszy Św.  

Idziemy do domu. Jeszcze raz wszyscy zasiadamy przy stole, rozmawiamy i delektujemy się gorącym kakao. Pod choinką czekają słodkie prezenty, zabieramy je ze sobą udając sie do swoich pokoi.

Kolejny dzień spędzamy wspólnie z wolontariuszami i księżmi. Wyjątkowo dużo Musungu zjechało się tego dnia do Lufubu. Czasami aż dziwie się czuję, gdy prawie na każdym kroku słyszę język polski :)

Drugiego Dnia Świąt, który tutaj jest już normalnym dniem, razem z dziećmi z oratorium jedziemy nad wodospady Ntumbachushi. Moje uszy słyszą szum spływającej z góry i odbijającej się od kamieni wody. Oczy spoglądają raz na pięknę kolory tęczy przed wodospadem, raz na błękitne niebo z białymi i lekkimi jak śnieżynki chmurami. Pod stopami czuję kamienie, jedne gładkie jak twarz po wyjściu od kosmetyczki, inne ostre i chropowate jak pięty po kilkudniowym skakaniu na bosaka. Na twarzach dzieci i wolontariuszy uśmiech utrzymuje się cały dzień. Po lunch'u wsiadamy do naszej przyczepy i z rozśpiewanymi gardłami wracamy do domu.


Rodzinnie przy wodospadach

Nasze Bożonarodzniowe spotkanie kończymy wspólną adoracją Pana Jezusa w kaplicy.
Noworodek Jezus właśnie wywraca moje życie do góry nogami, tak jak każde Maleństwo wywraca uporządkowany świat swoich rodziców.
Nie potrafię opisać słowami uczuć, które towarzyszą, gdy na świecie pojawia się Maleńki Człowiek. Wiem jednak, że nawet najpiękniejsze widoki  wodospadów są tylko cieniem przy tym wydarzeniu. Ta radość jest jeszcze większa, gdy tym Człowiekiem jest sam Jezus.


Ten co wyerócił mój świat do góry nogami!