sobota, 11 stycznia 2014

Ktoś, kto wywrócił moje życie

Za kilka dni na świecie pojawi się Nowe Życie. W tym roku oczekuję tego wyjątkowego momentu w Lufubu. Jest to wioska w buszu oddalona o 172 km od Mansy (dobrze, że "uncle google" wyliczył mi odległość :))

Od urodzenia te święta przeżywałam z rodziną i z najbliższymi przyjaciółmi. W tym roku wszystko wygląda inaczej, więc również Boże Narodzenie jest wyjątkowe. W wigilię od rana trwają wielkie przygotowania. W miarę możliwości staramy się przygotować polskie specjały. Na stole pojawiły się pierogi, ryba, sałatka jarzynowa, sernik. No i oczywiście to co najważniejsze - opłatek. Każdemu przełamaniu towarzyszą piękne życzenia... Po raz pierwszy moje uszy nie słyszą: "zdrowia, szczęścia, pomyślności i... dobrego męża", tylko: "życzę Ci świętości".

Czas na wspólny posiłek, kolędowanie w języku polskim i angielskim, i najważniejsze - Eucharystia. Oczywiście najsłynniejsza firma - Zesco wyłączyła pstryczek i nastała ciemność. Wchodzę do Kościoła, krok za krokiem podąrzam środkową nawą. Po kilku krokach przed moimi oczami wyrasta palma - omijam ją. Idę dalej. Za chwilę następna. Po kilku sekundach orientuję się, że to element świątecznej dekoracji. Podnoszę głowę do góry, a tam rozwieszone kolorowe balony. W końcu przed ołtarzem najbardziej znana mi dekoracja - stajenka betlejemska.
Po pół godzinnym oczekiwaniu (jak na zambijskie warunki i tak nie jest źle) rozpoczyna się Msza Św. Wchodzi procesja, na przedzie pojawiają ubrane w odświętne, białe sukienki dziewczynki. Ze spuszczoną głową, tanecznym krokiem podążają w kierunku ołtarza. Za nimi ministranci, na końcu Ksiądz. Msza trwa około 3 godziny. Po niej "akasela" - jasełka przygotowane przez dzieci z oratorium. Po zakończeniu i oklaskach wraz z innymi wychodzę przed Kościół. Na niebie pojawiają się petardy. To prezent dla parafian od Księdza.


Tańce dziewczynek podczas Mszy Św.  

Idziemy do domu. Jeszcze raz wszyscy zasiadamy przy stole, rozmawiamy i delektujemy się gorącym kakao. Pod choinką czekają słodkie prezenty, zabieramy je ze sobą udając sie do swoich pokoi.

Kolejny dzień spędzamy wspólnie z wolontariuszami i księżmi. Wyjątkowo dużo Musungu zjechało się tego dnia do Lufubu. Czasami aż dziwie się czuję, gdy prawie na każdym kroku słyszę język polski :)

Drugiego Dnia Świąt, który tutaj jest już normalnym dniem, razem z dziećmi z oratorium jedziemy nad wodospady Ntumbachushi. Moje uszy słyszą szum spływającej z góry i odbijającej się od kamieni wody. Oczy spoglądają raz na pięknę kolory tęczy przed wodospadem, raz na błękitne niebo z białymi i lekkimi jak śnieżynki chmurami. Pod stopami czuję kamienie, jedne gładkie jak twarz po wyjściu od kosmetyczki, inne ostre i chropowate jak pięty po kilkudniowym skakaniu na bosaka. Na twarzach dzieci i wolontariuszy uśmiech utrzymuje się cały dzień. Po lunch'u wsiadamy do naszej przyczepy i z rozśpiewanymi gardłami wracamy do domu.


Rodzinnie przy wodospadach

Nasze Bożonarodzniowe spotkanie kończymy wspólną adoracją Pana Jezusa w kaplicy.
Noworodek Jezus właśnie wywraca moje życie do góry nogami, tak jak każde Maleństwo wywraca uporządkowany świat swoich rodziców.
Nie potrafię opisać słowami uczuć, które towarzyszą, gdy na świecie pojawia się Maleńki Człowiek. Wiem jednak, że nawet najpiękniejsze widoki  wodospadów są tylko cieniem przy tym wydarzeniu. Ta radość jest jeszcze większa, gdy tym Człowiekiem jest sam Jezus.


Ten co wyerócił mój świat do góry nogami!

1 komentarz: